Umarł nasz przyjaciel – Andrzej Zając
(Zbyszek Wróbel)
Nie doczekał święconki. Dzięki wsparciu viceprezydenta Katowic, naszego kolegi – Jurka Woźniaka ostatnie dni spędził w hospicjum. Zabił go rak trzustki. Ten bezwzględny sukinsyn atakuje niemal bez ostrzeżenia i raczej nie daje nikomu szans. Myślałem , że odwiedzę go po świętach. Telefonu już nie odbierał…
Dowiedziałem się, że jest chory tydzień temu, a już dziś żegnamy Przyjaciela.
Siadłem do pisania tego epitafium, aby oddać hołd wybitnej postaci ruchu studenckiego. Zrobić to patetycznie i pokazać pomnikową osobowość. Chociaż był pomnikową postacią nie potrafię go tak opisać. Inaczej go pamiętam, a on sam by tak wolał jak go znam.
Znałem… trudno będzie mi się przyzwyczaić do myśli, że go tu nie ma fizycznie…
Przyjaźniliśmy się wszyscy z Andrzejem od końca lat 70-tych
To czas gdy działaliśmy najpierw w SZSP, później w odbudowanym ZSP, w różnych obszarach. Andrzej głównie w obszarze polityki i propagandy czyli w sferze nadbudowy. Kiedy obejmowałem funkcję przewodniczącego Śląskiej Rady Okręgowej Andrzej został moim zastępcą, a później następcą.
Pryncypialny , skuteczny solidny i z niebanalnym poczuciem humoru. Niezwykle błyskotliwy. Czasem sarkastyczny czasem cięty zawsze ujmujący. Potrafił adekwatnie rozdzielać zadania, ale też je egzekwować. Wykorzystywał ten swój humor zamiast popularnego OPR- u. Zawsze miał anegdoty na podorędziu i użyteczne przypowieści.
Wiele przeżyliśmy razem emocji, wzlotów i upadków, wiele z nich anegdotycznych
Andrzej był współtwórcą strategii walki o fotel Przewodniczącego RN ZSP dla mnie i późniejszych tym razem skutecznych baraży o Dyrektora Naczelnego Almaturu. Argumentował żartobliwie swoje zaangażowanie koniecznością wypchnięcia mnie zza biurka Śląskiej Rady Okręgowej – by samemu zająć moje miejsce… Okazał się i tu skuteczny!
Andrzej jakiego mam w sercu był pogodnym i wesołym człowiekiem. Skłonnym do psot i do żartów (np w Ujsołach na wyjazdowych obradach plenarnych Śląskiej Rady Okręgowej zorganizował wizytę krowy rasy holenderskiej). Lubił ludzi i biesiady. Lubił debaty, ale także kochał wyzwania zwłaszcza takie z pozoru „nierobialne”.
Andrzej był niezwykle kreatywny i nie akceptował ograniczeń
Stan wojenny. Nic nie działa, nic nie ma. Żyć się nie da. Zawieszono organizacje, urwały się kontakty. Tymczasem on pierwszy w akademickiej Polsce odkrył , że niektóre Rady Okręgowe ówczesnego SZSP, mają łącze specjalne z centralą wewnętrzną łączącą Komitety Wojewódzkich PZPR. Nigdy nie używane w prawdzie, ale założono w budynku wiec było. Andrzej z pomocą kolegów je zlokalizował u nas i podłączył aparat. Okazało się że działa, podczas gdy powszechna telefonia była wyłączona, co ograniczało możliwości działania.
To było okno na świat! Przez KW można było przełączać się na wszystkie wewnętrzne centrale w tym milicja, wojsko, pkp, straż pożarna i co tam jeszcze( sic!). Andrzej wykorzystywał te możliwości bez skrępowania i strachu, który mnie ściskał gardło. Mówił do słuchawki twardym nieznoszącym sprzeciwu głosem :
– Połączcie mnie z komisariatem milicji w Siemianowicach z komendantem. Natychmiast!! Czekam!
– Komendant? Sprawa jest poważna macie dlugopis? To piszcie. (Tu podawał adres członka Zarządu naszej Rady), a następnie informację że delikwent ma się stawić w miejscu pracy jutro o 13:00! Niestawienie oznacza konsekwencje z paragrafu 22 pkt 2B. Zapisaliście? To przeczytajcie mi – dobrze. Wykonać!
Tak zwołał pierwsze zebranie Rady Okręgowej w stanie wojennym. Wszyscy dotarli. Tylko w pierwszym odruchu chcieli nas zabić bo najedli się strachu, gdy do ich drzwi zapukał milicjant w mundurze z paskiem pod brodą . Dopiero po flaszce zrobiło się wesoło.
Połączenia poza region Śląska i Zagłębiaw – okazało się – wymagały podawania haseł. Odgadywaliśmy całkiem skutecznie – okazało się, że służby nie komplikowały sobie życia. Do Tadzia Sawica prezesa Zarządu Głównego do Warszawy, żeby pogadać odgadliśmy hasło dość szybko:
– trrr trrr halo ! Dajcie mi Zamek!
Do Andrzeja Oreckiego do Krakowa też szybko poszło :
– trrr trrr halo! Dajcie mi Wawel!
Troche trudniej było z innymi miastami: Toruń – Kopernik, Gdańsk – Neptun, Wrocław – Odra. Ale Andrzej odgadywał.
Andrzej wymyślił żeby zrobić pieczątki „Komisarz Wojenny”. Protestowałem , że sąd wojenny, że nas rozstrzelają, albo co gorsza zamkną. Andrzej zadzwonił spec linią do administracji KW:
– Tu Zając , zastępca komisarza wojennego SZSP! Który zakład wam drukuje pieczątki bo musimy adres zmienić. Podali. Napisał do Zakładu pismo, na firmówce, o wyrobienie stempla:
z/ca Komisarza Wojennego SZSP etc i kazał mi podpisać. Bałem się jak cholera, ale podpisałem. Zawiózł. Zrobili. Wypisał na firmówce dla mnie, przybił swoją pieczątkę i podpisał. Zrobili. Zaczęliśmy nowe życie….
Omijaliśmy kartki na paliwo wpisując się do zeszytu na stacji CPN i bijąc ten „wojenny” stempel. Wspaniałomyślnie płaciliśmy bo opłacone paliwo nie było raportowane w raportach wojskowych, bo nie obciążało konta lokalnej jednostki WP co też Andrzej wykrył jakoś.
Takich anegdot z udziałem Andrzeja są dziesiątki…
Andrzej zawsze bardzo dbał o pracowników
Uważał, że ludziom trzeba pomagać i o nich dbać. Pracownicy wykonują swoją pracę i idea nie nakarmi ich rodzin. Działacze mają powołanie i to ich motywuje oraz wyścig do wyższych funkcji, aby móc robić jeszcze więcej i „po swojemu”, a pracownik pracuje dla pensji. I dbał o „firmę”. Załatwiał różne przywileje i apanaże korzystając z trafiających się możliwości.
Był niezwykle praktyczny i skuteczny w działaniu. Jak coś było trudne lub nie było pomysłu – delegowaliśmy to na Andrzeja i on sobie zawsze z tym radził…
Jeśli „tam” coś jest – to on sobie z tym poradzi…
Cześć jego pamięci!