Nie polecam książki Donalda Tuska „Wybór”.
Poświęciłem na nią pierwszy dzień świąt (których nie święcę) i czuję się jak po spożyciu wiadra bigosu z grochem i kapustą. Nic tu nie trzyma się kupy, każdy paragraf przeczy poprzedniemu, a sztynks konserwatywnej kotwicy gęstnieje w miarę dopełzania do mety.
Kielich żenady przepełniają finałowe apele. Zachód musi odzyskać „virtù”, czyli „cnotę męstwa i moc ducha”. Kobiety niech wreszcie zaczną rodzić, a mężczyźni palić się do wojaczki. Cóż… na poważnie mówi to polityk, który uciekając przed konfrontacją zrobił ładną karierę w Polsce i w Brukseli. Tusk ucieka też przed odpowiedzialnością. Hodowanie Orbána? To Merkel. Tuczenie Fideszu? To inni prominenci w EPL. Ja tylko przyklepywałem, ale się nie cieszyłem — mógłby dodać, gdyby wybrał szczerość.
Być „lepszym” Orbanem
Jeśli chodzi o wzór „męstwa” walczącego z orbanizacją, to reklamuje się tu dzielność bycia… lepszym Orbánem. Aktualny kandydat na premiera zjednoczonej opozycji węgierskiej ma „zmobilizować wszystkich antyorbanowców plus choćby drobną część dotychczas głosujących na Fidesz”. Ocena? „Ciekawy człowiek, trochę populista, ale rozsądny. ‘Jestem tym, kim Orbán chciałby być’ — mówi o sobie. Ojciec siódemki dzieci, naprawdę wierzący, naprawdę demokrata”.
W oczach Tuska i Applebaum ktoś taki odegra tę rolę, co Biden. Wygra z konserwą imitując konserwatyzm. Ale tylko jeśli wytrzyma „z daleka od ideologii, od tych moralnych konfliktów o religię, o aborcję”. Hmm… Pominę fakt, że Biden wcale się od nich nie dystansował (obiecał, że rząd federalny zapewni kobietom jak najszerszy dostęp do aborcji). Zapytam natomiast, jak inwestować w etos bezkompromisowej walki z „wewnętrznymi talibami”, a z drugiej strony — w ewakuację z Kabulu „tych moralnych konfliktów”? Jak zgrać krytykę appeasementu, ugłaskiwania „autorytarystów” — z zabieganiem o unijną kroplówkę dla Kaczyńskiego?
Fantasmagorie fałszywej świadomości
Generalnie, po książkę może sięgnąć ktoś, kogo ciekawią samozapętlenia fałszywej świadomości i jej fantasmagorie. Tusk jest węgorzem, który zobaczył w lustrze amerykańskiego twardziela z greckim rodowodem. To chadecki Odyseusz. „Sprytny, nieustępliwy, szukający rozwiązań nieszablonowych, a przecież odważny i wierny. I zwycięski!”
Jest jednak pewien kłopot. Ta „nieustępliwość” chce wygrywać dzięki ustępstwom, odwaga — karmić się koniunkturalizmem, a nieszablonowość — redukować siebie i innych do bieda-schematów. Kobieta ma rodzić, mężczyzna walczyć. Zwierzęta polityczne należy karmić emocjami. Chińcyki trzymają się mocno!
Dialektyka to czy demencja? Oceńcie, jeśli nie szkoda wam czasu.
Ale ostrzegam: kto wstąpi między te wiersze, nich porzuci nadzieję. Ta czaszka nie powie nic odważnego.