Próbując w najprostszy sposób odpowiedzieć na tytułowe pytanie odpowiem wprost: postawiłbym na konfrontację. Dlaczego? Otóż dlatego, że do porozumienie potrzebna jest wola minimum dwóch stron – do konfrontacji zaś wystarczy wola tylko jednej strony. Dopóki więc główny gracz ekonomiczny i finansowy świata – Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, kultywować i eksportować będą ideologię neoliberalną, dopóki hołdować będą tezie ogłoszonej swego czasu przez Miltona Friedmana (guru tej ideologii), że kryzysy, te rzeczywiste lub te postrzegane, są najlepszą drogą do rozpowszechniania i wprowadzania w życie idei neoliberalnych, dopóty skazani będziemy na niekończące się pasmo konfliktów wybuchających w różnych częściach świata.
O globalizacji napisano już tysiące książek
Najważniejszą, ogólnie podzielaną tezą w nich zawartą jest ta, że globalizacja to już czas przeszły. Nic bardziej mylnego. Nie możemy bowiem zapominać, że prócz globalizacji w sensie gospodarczym przebiega i raczej jest trudno odwracalny proces globalizacji w sensie społecznym. Mam na myśli topnienie przeszkód w komunikowaniu się pomiędzy ludźmi różnych kultur i ras, łatwe rozpowszechnianie się idei i faków, standardów myślenia i zachowania. Tą globalizację trudno będzie powstrzymać – chociaż nie jest to niemożliwe.
Za początek końca globalizacji gospodarczej uznaje się rok 2009, w którym dowodnie okazało się, że świat neoliberalny nie jest w stanie metodami pokojowymi uporać się ze skutkami powszechnego kryzysu zapoczątkowanego upadkiem banku Lehman Brothers. Upadek ten spowodowany jest fałszywą z gruntu lecz radośnie przez finansjerę światową wyznawaną doktryną Alana Greenspana, wieloletniego szefa FED, o rozwoju gospodarczym drogą powszechnego zadłużania się. Recesja w Stanach, problemy ze spłacaniem długów, a nade wszystko eksplozja gospodarcza ChRL, któremu to państwu przypisano niegdyś w ramach globalizacji rolę jedynie wykonawcy i dostarczyciela surowców, spowodowały, że idea globalnej gospodarki według tzw. Konsensusu Waszyngtońskiego – wyczerpała się.
Co dalej?
Szukający alternatywy dla nowego, opartego jednak na kapitalistycznych zasadach, systemu gospodarczego powrócili do idei systemu wielobiegunowego. Opiera się on na tym, że gospodarka światowa zorganizowana jest w kilku klastrach, w których w każym jedno państwo odgrywa dominującą, przywódczą rolę. Piszę „powrócili” gdyż idea ta jest dosyć stara. Tutaj pozwolę sobie nie podzielić poglądu dr. Szafarza, który w swoim znakomitym eseju „Narodziny świata wielobiegunowego” postawił tezę, że system kolonialny był systemem właśnie wielobiegunowym. W czasach kolonialnych wszyscy kolonizatorzy działali według tych samych zasad wywodzonych z „naturalnego” prawa białego człowieka do dysponowania życiem i dobrami naturalnymi innych, „kolorowych” narodów. Można więc śmiało utrzymywać, że czasy kolonializmu były jednak czasami gospodarczego świata jednobiegunowego. Powracam do kwestii kolonializmu, gdyż bez jej zrozumienia nie można zrozumieć współczesnych tendencji i prób reaktywowania systemu wielobiegunowego.
Epoka kolonializmu nie zniknęła bezpowrotnie, nie da się jej wstydliwie wymazać z historii świata. Świadomość krzywd podbitych narodów rośnie i nie zamierzają one „puszczać w niepamięć”, czy „wybaczać”. Przykładowo organizacja państw regionu Morza Karaibskiego CARICOM podejmuje akcję procesowania się z byłymi kolonizatorami o odszkodowania za okres ich panowania. Trzeba wiedzieć, że na Karaiby sprowadzono 10 razy więcej niewolników niż do Ameryki Północnej. Oszacowana przez CARICOM suma odszkodowań to około 18 bilionów dolarów. Główne roszczenia adresowane są do Wielkiej Brytanii, gdyż jej obywatele byli w zdecydowanej większości właścicielami plantacji na Karaibach. Wprawdzie Wielka Brytania zniosła niewolnictwo w 1834 r i nawet wypłaciła za nie olbrzymie odszkodowania, ale wypłaciła je nie krajom byłych niewolników, ale ich brytyjskim właścicielom. Bardzo wiele rodzin brytyjskich (między innymi rodzina obecnego ministra spraw zagranicznych, byłego premiera, Lorda Camerona) dorobiło się na Karaibach olbrzymich majątków i stanowili oni i stanowią nadal jądro brytyjskiej klasy próżniaczej. Suma wypłaconych odszkodowań była tak wielka, że rząd Wielkiej Brytanii zaciągnąć musiał olbrzymi kredyt bankowy, którego ostatnią ratę spłacił dopiero w 2015 r. W państwach post kolonialnych pamięć o czasach i krzywdach okresu niewolnictwa jest wciąż żywa pomimo nachalnej propagandy, że „wprawdzie było niewolnictwo, ale wprowadziliśmy tam cywilizację”. Kolonializm do dziś z pewnością ma i mieć będzie wpływ na wybór dróg rozwoju tych krajów w perspektywie świata wielobiegunowego.
Idee porządkujące świat wielobiegunowy
W XVII wieku powstał w Londynie ruch intelektualny tzw. Levellerów (wyrównywaczy). Był to ruch bez wątpienia postępowy w kwestiach społecznych i w dzisiejszych czasach jego członków niewątpliwie wyzwano by od „komuchów”. W kwestiach gospodarczych oferował zaś ten ruch model światowej gospodarki wielobiegunowej właśnie, czyli klastrów tworzonych przez bogate państwo-lidera. Oczywiście państwo demokratyczne i grupę państw satelickich (Leviatanów), w którym społecznie akceptowana jest zasada: porządek w zamian za ograniczenie demokracji i praw. Odnotować przy tym należy dwie kwestie. Pierwsza to ta, że Levellerzy skończyli marnie – zostali spacyfikowani przez wojska Cromwella. Druga to ta, że jak widać na ich przykładzie idee są wiecznie żywe, i że dotyczy to również innych idei, pączkujących niegdyś na Wyspach – na przykład idei socjalistycznej.
Po okresie kolonializmu podejmowane były jeszcze inne próby globalizacji światowych relacji gospodarczych. Pamiętamy przecież treść pieśni, której fragment brzmi: „gdy związek nasz bratni ogarnie ludzki ród”.
Pax americana i oponenci
Kamieniem węgielnym globalizacji było słynne porozumienie z Bretton Woods. W lipcu 1944 roku w w Stanach Zjednoczonych odbyła się międzyrządowa konferencja finansowa z udziałem delegatów rządów 44 państw alianckich. Powołano tam Międzynarodowy Bank Odbudowy i Rozwoju oraz Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który nałożył na każde państwo będące w nim, obowiązek stosowania polityki monetarnej, z jej celem głównym – utrzymania kursu waluty krajowej – pierwotnie wobec złota, ale bardzo szybko – wobec dolara amerykańskiego. Tak system z Bretton Woods stworzył podwaliny pod pax americana.
We współczesnej dobie ruch ku systemowi wielobiegunowemu sprzyjało powstanie organizacji BRICS. Pierwszym, głównym celem powstania tego stowarzyszenia Brazylii, Rosji, Indii, Chin i RPA było porozumienie walutowe, zmierzające do powstania nowej waluty. Dynamika tego przedsięwzięcia osłabła.
Stan wielobiegunowej koncepcji świata uzyskał nową, nadzwyczajną dynamikę na skutek wojny na Ukrainie. Nikt chyba nie ma już wątpliwości, że konflikt zbrojny Rosja – Ukraina z 2022 r. dał w efekcie militarną konfrontację USA i jego satelitów z tworzącym się z porządkiem opartym na idei systemu wielobiegunowego. Trudno przewidzieć jaki będzie finał tej konfrontacji – jednak alternatywa dla amerykańskiego porządku zastanawia i skłania wielu analityków do tezy, że pod tym względem powrotu do sytuacji sprzed wojny ukraińskiej, już nie ma. Haniebna teza Borella o kwitnących ogrodach i dżungli jeszcze bardziej to przekonanie może wzmacniać.
A więc co nas czeka?
Jeśli Świat wielobiegunowy to co to oznacza w praktyce?
Wciąż nie jest jasne czy powróci system dwubiegunowy: Euro-Ameryka vs „sojusz suwerennych państw”, czy utrzyma się zapoczątkowany w 90-tych latach system wielobiegunowy? Czas pokaże, przy czym wiele tu może zależeć od Europy.
Najważniejsze jednak pytanie jest następujące: czy układ wielobiegunowy może być kolejną odsłoną, kolejną wersją kapitalizmu, jakąś nową formą relacji pomiędzy człowiekiem, pracą i kapitałem, jakimś mitycznym kapitalizmem z ludzką twarzą? Czy w układach wielobiegunowych wytworzą się warunki do rozwoju współczesnej, postępowej myśli socjalistycznej, czy też wręcz przeciwnie – za cenę sprawczości systemu zapłacimy utratą szansy na demokrację obywatelską? Czy w systemie wielobiegunowym znajdzie się miejsce dla utopistów?
Pewne są dwie okoliczności. Pierwsza to ta, że tworzący się system tzw. „suwerennych państw” spaja zdecydowana wola odrzucenia amerykańskiego dolara w rozliczeniach międzynarodowych i wyzwolenia się tym samym spod politycznego i finansowego dyktatu USA. Druga okoliczność to wola wyswobodzenia się spod dyktatu międzynarodowych instytucji finansowych i dyktatu dużych międzynarodowych korporacji wzmacniając tym samym tendencje nacjonalistyczne. Reszta osnuta jest mgłą. Pewnym jest też to, że system wielobiegunowy wywróci całą dotychczasową strukturę instytucji międzynarodowych zajmujących się sądownictwem i arbitrażem, ubezpieczeniami i innymi aspektami koegzystencji państw. W miejsce instytucji starych powstawać będą nowe. Ale czy stare problemy znikną? Jeżeli system wielobiegunowy będzie „nowym kapitalizmem”, to okazać się może, że będzie on bardziej konfliktotwórczy niż obecny.
Pytania postępowych ekonomistów
Odejść należy od mierzenia wzrostu gospodarczego wskaźnikiem PKB na rzecz całego systemu mierników jakości życia. Aby tak się stało państwo musi odzyskać kontrolę nad gospodarką i systemem finansowym, tak aby podporządkować je nie celowi maksymalizacji zysku – czytaj: zaspokajania żądzy posiadania. Nastąpić musi koniec bezrefleksyjnego mnożenia potrzeb człowieka, a celm winno być zaspokajanie podstawowych potrzeb członków wspólnoty jakimi są: praca, ochrona zdrowia, edukacja, dach nad głową, kultura – wszystko na najwyższym możliwym poziomie. Ale jakie będą skutki ustrojowe takiej zmiany? Czy system wielobiegunowy będzie kompromisem pomiędzy skutecznością i sprawnością demokracji obywatelskiej, czy usankcjonuje taki lub inny model autokracji ?
W swoim świetnym artykule „Contemporary social and political mega-crisis and the goals of economics” prof. Kołodko idąc za wieloma innymi publicystami przytacza powody tego, że „kapitalizm (współczesny, czyli neoliberalny -JU) źle funkcjonuje”. Są nimi: brak uczciwej konkurencji, złe regulacje, korupcja polityków, oszustwa producentów, dystrybutorów i usługodawców, chciwość jako cnota, samoobsługa elit biznesowych i finansowych, napędzanie konsumpcjonizmu, różne usługi online, manipulowanie opinią publiczną przez skorumpowane media, cynizm elit politycznych. Pięknie, trafnie. Ale czy system wielobiegunowy ustrzeże społeczeństwa od takich patologii?
Jest wielce prawdopodobne, że system wielobiegunowy wymagać będzie finansowej i gospodarczej koordynacji wewnątrz każdego „bieguna”. Czy w istocie czeka nas seria mini-globalizacji?
Pytania dla społecznej i politycznej lewicy najważniejsze
Co ukształtowanie się systemu wielobiegunowego oznacza dla lewicy? Ile w nowym systemie gospodarczym i politycznym świata będzie kapitalizmu, a ile socjalizmu? Czy lewica przygotowana jest na te zmiany?
Odpowiedzi na te pytania uznaję za niezwykle ważne, wymagająey osobnego, wnikliwego namysłu i dyskusji. Na wstępie do niej rozdzielić należy lewicę na lewicę kapitalistyczną, czyli para lewicowe ruchy społeczne akceptujące ustrój kapitalistyczny, widzący swoją misję w jego „socjalizowaniu” i lewicę antykapitalistyczną, poszukującą rewolucyjnej alternatywy dla współczesnego kapitalizmu. Ta pierwsza nie będzie miała problemu z dostosowaniem się do nowych warunków. Rewolucyjna lewica prosocjalistyczna zaś jest, moim zdaniem, zupełnie nieprzygotowana na nowe czasy. Uważam, że świat wielobiegunowy może stać się szansą lewicy prosocjalistycznej na je powrót do głównego nurtu politycznego. Ale socjalizmu nikt, ani Waszyngton, ani Moskwa ani Pekin nie poda nam na tacy.
Tu znowu kłania się rola Europy w zmianach świata i ludzkości. Drugą co do wielkości grupą polityczną w Parlamencie Europejskim jest grupa Socjalistów i Demokratów. Nie słyszałem jednak o jakichś ważnych, prosocjalistycznych inicjatywach tej grupy. Jeśli nawet były takie, to nasi wybitni w niej przedstawiciele okazali się bardzo wstrzemięźliwymi w ich propagowaniu.
Miejsce i rola Unii Europejskiej i moje doświadczenia
Idea świata wielobiegunowego, w którym Unia Europejska jest jednym z największych centrów gospodarczych świata kołacze się po głowach i publikacjach od wielu lat. Zwłaszcza żywa była w początkach XXI wieku, w czasach, gdy UE prezentowała największy potencjał gospodarczy świata i była liczącym się partnerem politycznym. Obecnie Europa jest zagubiona. Nie mogę mówiąc o tych sprawach abstrahować od osobistych doświadczeń. Wydarzenia incydentalne nie powinny stanowić podstawy do uogólnień tym nie mniej dla mojego obrazu świata mają ważne znaczenie.
Twierdzę, że Unia miała swoją historyczną szansę, lecz jej świadomie lub nieświadomie nie wykorzystała. Kluczem do nowego otwarcia było uregulowanie, ustanowienie trwałych, strategicznych, partnerskich zasad współpracy z Rosją. Wizja Unii Europejskiej od Lizbony do Władywostoku była nie tylko inspirująca intelektualnie, lecz również mocno osadzona w pragmatyce sprzężenia technologicznej mocy Unii z olbrzymimi zasobami surowców naturalnych Rosji. To byłaby nowa, potężna jakość na scenie politycznej. Zabrakło jednak odwagi, zdecydowania, zdolności do strategicznego myślenia, a w końcu woli.
Pierwszy raz zetknąłem się bezpośrednio z tym problemem w 2001 r, w rozmowie z jednym z czołowych, prawicowych polityków niemieckich (przyjaciel kanclerza Kohla), który zorientowawszy się, że znam język rosyjski w prywatnej rozmowie powiedział mi: „Wy (Polacy, JU) jesteście w bardzo dobrej sytuacji. Wy znacie ich (Rosjan) język, znacie ich kulturę. A my wszystkiego musimy się uczyć”.
Po raz drugi sprawa stosunków z Rosją dopadła mnie w Luksemburgu kiedy rozpocząłem swoja pracę jako pierwszy polski członek Europejskiego Trybunału Obrachunkowego. Prezes Trybunału na samym początku powierzył mi zaskakującą misję poprawy relacji ETO z Rosyjskim NIK-iem. Stosunki te załamały się po tym, jak w trakcie wizyty w ETO rosyjskiej delegacji SPRF, została ona dotkliwie obrażona przez jednego z członków Trybunału. Efektem było przerwnie oficjalnej wizyty i zamrożenie kontaktów SPRF z ETO. „-Bardzo zależy nam na ponownym nawiązaniu dobrych relacji z Rosjanami” przekonywał mnie Prezes. Za najlepszą formę naprawy tych relacji uznałem przeprowadzenie wspólnej kontroli wykorzystania środków unijnych w Rosji. Inicjatywa została bardzo dobrze, poważnie i odpowiedzialnie przyjęta przez Moskwę, całość zakończyła się wspólnym sukcesem, konferencje prasowe, uroczyste wspólne podpisanie raportu końcowego itp. Sielanka jednak nie trwała długo.
Konflikt zbrojny Rosji z Gruzją położył jej definitywnie kres nie tylko relacjom Trybunału ale całej Unii z Rosją. Niby wszystko jasne, ale oto w 2015 roku znany amerykański politolog Mearsheimer w trakcie swojego wykładu na Uniwersytecie Bostońskim, krytykując politykę Stanów w stosunku do Rosji przekonywał, że agresja na Gruzję była wprost odpowiedzią Rosji na zaproszenie Ukrainy i Gruzji do NATO na szczycie w Bukareszcie. „Rosja dała wyraźny sygnał, że gotowa jest zdecydowanie bronić się przed ekspansją NATO. Była za słaba że by wejść na Ukrainę. Ale – twierdził Mearsheimer, jeśli USA nie zmienią swojej polityki, to Ukraina zostanie zniszczona”.
Z tą sprawą wiąże się jeszcze jedno moje doświadczenie. Otóż w trakcie przeprowadzania tej kontroli odbyłem spotkanie z przedstawicielami rosyjskich samorządów terytorialnych w jednym z miast 100 km od Moskwy. Pełna sala około 200 osób, długa rzeczowa dyskusja. Z tego spotkania z rozmów tych oficjalnych i nieoficjalnych wyszedłem z głębokim przekonaniem o bardzo silnych, proeuropejskich nastrojach wśród mieszkańców tego miasta. Wspominam o tym ilekroć mowa jest o żelbetowej kurtynie jaką zaciągnięto pomiędzy Europą a Rosją i nurtuje mnie pytanie, czy ta rosyjska proeuropejskość przetrwa czas wojny.
Jestem przekonany, że w takiej lub innej formie, współpraca pomiędzy Europą a Rosją się odrodzi. Niezbędne będą zmiany po obu stronach. Putin nigdy nie będzie partnerem dla Europy, Rosja nigdy nie zapomni roli Unii Europejskiej chociażby w „mińskim oszustwie”, a już na pewno w dzisiejszym udziale państw europejskich w ukraińskiej wojnie.
Proces zmian w UE, a globalizm i wielobiegunowość świata
Efekt wyborów do Parlamentu Europejskiego da odpowiedź w najbliższych kwartałach, czy Unia Europejska stanie po stronie globalizmu i pax americana czy stać ją będzie na samodzielny udział w świcie wielobiegunowym. Zbliżające się wybory do Parlamentu Europejskiego zadecydują o charakterze Unii. Postawa lewicy europejskiej od lat jest znana. Mimo wywołanych okolicznościami zmianom intensywności, chce ona większej integracji, a jednocześnie większej suwerennosci na arenie świata. Jednak przyszłość UE zależy od tego, czy za sprawą europejskiej prawicy, UE zmieni się w towarzyski, luźny klub polityczny, czy też uzyska szansę powrotu na ścieżkę dalszej integracji i odbudowy swojej politycznej i gospodarczej pozycji w świecie.
W Polsce, po pierwsze lewica wspierać powinna w wyborach ugrupowania opowiadające się za dalszą europejską integracją. Więcej! Uważam, że dla przyszłości Unii sytuacja jest na tyle krytyczna, że prounijne partie polityczne powinny sformułować wspólny blok wyborczy, na przykład pod nazwą „Polska europejska”, aby, idąc za ciosem jakim było obalenie w niedawnych polskich wyborach parlamentarnych antyunujnego referendum, wprowadzić do PE jak najwięcej prounijnie zorientowanych posłów europejskich.
Ta postawa nie wyklucza innego ważnego postulatu dotyczącego już obecności lewicy w samych strukturach UE: konieczności łączenia się europejskich sił socjalistycznych w walkę o socjalistyczną Unię Europejską. Ale to już inna historia.