Ruchy i bezruchy

Nowe formacje najczęściej się rodzą z buntu przeciwko rzeczywistości, która nas otacza i władzy, która tą rzeczywistość kreuje. Obecnie istnieje wiele przesłanek świadczących o tym, że takie ruchy się tworzą i wcale nie są pozbawione powodzenia. Co ciekawe, tworzą się one nie tylko na krańcach sceny politycznej, ale również i w jej centrum. Być może są one wynikiem podsumowania okresu  25-cio lecia transformacji i wielu rozczarowań z tym związanych, a być może z poczucia niesprawiedliwości i bezradności w codziennym życiu. Tak, czy inaczej, faktem jest, że próby takie są podejmowane i to przez różne osoby i środowiska.

Powstają różnorodne ruchy i ugrupowania, które w niedalekiej przyszłości chcą tworzyć partie, czy komitety wyborcze w zbliżających się wyborach parlamentarnych. Szkoda tylko, że często stoją za nimi koniunkturalne interesy jednostek, a nie troska o interes społeczny i państwo. Odnoszę wrażenie, że nadszedł czas przesilenia społecznego i możliwość przebudowy sceny politycznej. Być może będzie ona bardziej wyrazista niż teraz, gdzie prawica będzie prawicą, lewica lewicą, a centrum centrum i nikt nie będzie się chował pod nie swoimi szyldami. Być może pojawią się nowi ludzie, którzy potrafią ze sobą współpracować dla dobra wspólnego, a spory będą merytoryczne, dotyczące poszukiwań najlepszych rozwiązań dla kraju i jego obywateli i czas nie będzie marnotrawiony na jałowe dyskusje i przepychanki .

Z zainteresowaniem obserwuję Ruch Pawła Kukiza, chcącego zburzyć sielankową rzeczywistość obecnych polityków i przybliżyć państwo obywatelom, czy próbę utworzenia partii prawdziwie liberalnej przez Leszka Balcerowicza i Ryszarda  Petru, wskazującej według nich, jedyną słuszną drogę rozwoju ekonomicznego i gospodarczego kraju.
Obserwuję również próby utworzenia czegoś po lewej stronie, ale tak naprawdę, chociaż chciałbym się mylić, nie widzę w tych ruchach autentyzmu i ideowości lub braku im umiejętności przebicia się do powszechnej świadomości społecznej. Bo cóż z tego, że spotyka się kilku „poobijanych” i „odrzuconych” liderów lewicy i co z tego, że jest wśród nich paru  profesorów, skoro odbiór społeczny po utworzeniu WiR-u jest jednoznaczny – „chcą się załapać na najbliższe wybory”.

Jednocześnie odbył się Kongres założycielski socjalistycznej (neomarksistowskiej) partii „Razem”, wzorowanej na greckiej Syryzie, czy hiszpańskim Podemosie (chyba ma to być odpowiedź na  kanapową partię Gowina o podobnej nazwie), która już w pierwszych przekazach odcina się od wszystkiego co było lewicowe w Polsce i od ludzi ,którzy działali ,lub dzisiaj działają w jakichkolwiek jej strukturach”. Chcą pewnie w ten sposób podkreślić swą niezależność i odrębność. Ale czy to jest droga do zgody na lewicy i wypracowania wspólnego programu koniecznych zmian?

I wreszcie inicjatywa SLD „Nie ma wroga na lewicy”, która ma być próbą otwarcia programowego na inne niezależne podmioty działające na szeroko rozumianej centrolewicy. Niestety prócz hasła i zapowiedzi nie wiemy o niej nic, no może jedynie tyle, że głoszą ją ludzie, którzy nie mieli odwagi zabrać na siebie odpowiedzialności za kompromitację wyborczą i swoją kandydatkę na Urząd Prezydenta, co świadczy jedynie o ich klasie, a w zasadzie o jej braku i małej odwadze politycznej tego ugrupowania.
I tak mniej więcej wyglądają „ruchy i bezruchy” na naszej scenie politycznej.

Słabość merytoryczna i programowa całej sceny politycznej i jej koniunkturalizm, pokazany w trakcie kampanii prezydenckiej, dominacja mediów nad programem oraz dominacja organizacyjna i finansowa głównych aktorów tej sceny – PiS-u i PO, nie wróży rychłych  zmian w Sejmie i Senacie. Jeden Kukiz wiosny nie czyni, a obecnie wśród obecnych polityków opozycji lewicowej, nie widać osób z taką charyzmą jaką mieli Aleksander Kwaśniewski, Józef Oleksy, czy kontestujący Włodzimierz Cimoszewicz. O Leszku Milerze nie wspomnę, bo on wybrał drogę unicestwienia siebie i całej formacji.

Niech, więc każdy  odpowie sobie na pytanie ,czy nie nadszedł czas by coś spróbować zmienić, czy pomimo siwiejących włosów i ciągłej gonitwy za bytem, nie warto zaangażować się w pracę jakiejś grupy czy partii, która doprowadziłaby do tak potrzebnych reform i wielu systemowych rozwiązań, czy nie warto uczestniczyć w czymś co pozwoliłoby na przełamanie tej dziwnej hegemoni dwóch prawicowych partii, które wykorzystując najnowszą historię, przypisują sobie prawo do przewodzenia w imieniu całego społeczeństwa.

Ze swoimi przekonaniami chętnie przystąpię do grupy centro-lewicowej, która mogłaby stworzyć alternatywę programową dla prawicy i rządów neoliberałów. Grupy, która z pośród osób ideowych i zaangażowanych mogłaby wykreować nowych liderów, którzy będą w stanie wznieść się ponad podziały i staną na czele koniecznych przemian i reform. Grupy, która mając w swoim gronie teoretyków i praktyków, potrafiłaby  dokonać oceny aktualnego stanu państwa, wskazałaby obszary biedy i ubóstwa, wyspecyfikowała problemy społeczne i gospodarcze wymagające natychmiastowej interwencji , pokazała czas i sposób ich rozwiązania.

Bo polską  lewicę może odbudować, tylko grupa ludzi, która jest autentyczna, tak w życiu jak i w działaniu, której wspólnym mianownikiem jest szeroko pojęty interes społeczny, wrażliwość i poczucie sprawiedliwości, a nie bezideowość i koniunkturalizm. Ludzi, którzy dotychczas budowali swoją karierę na partykuliźmie i osobistych korzyściach nowa partia powinna wykluczyć i to bez względu na wcześniejsze zasługi i dzisiejsze układy. Tylko wtedy jest szansa przekonać do siebie społeczeństwo i utracony elektorat.
Zapraszam do dyskusji, może razem coś zbudujemy. Może powinniśmy zainicjować powstanie takiej grupy ?