Z Andrzejem Nowakowskim po Plantach spacer w ich 200-lecie

Planty w Krakowie

200 lat historii, najstarszy park w Krakowie, osiem ogrodów, 21,43 ha powierzchni, cztery kilometry długości, 2232 drzewa, 922 ławki, 520 latarni, 19 pomników, dwie kapliczki… Te informacje można wyczytać ze skrzydełka albumu – „Krakowskie Planty”. Autor – Andrzej Nowakowski. Która to już albumowa pozycja tego polonisty, wydawcy, fotografika, który krakowski album? O Ołtarzu Wita Stwosza, o „Gołębniku”, czyli mateczniku polonistów, o Collegium Maius UJ, o Sławomirze Mrożku, o Nowym Cmentarzu Żydowskim, o Rynku Głównym… A były i inne, jak „Poza horyzontem zdarzeń. Auschwitz”, czy dokumentujący gdański „Sąd Ostateczny” Hansa Memlinga…

Teraz Planty…

Ścisłej, teraz ten album poznałem – bo ukazał się w roku 2018 nakładem, podobnie jak poprzednie, założonego i kierowanego przez Andrzeja Nowakowskiego Wydawnictwa Universitas. Ale przecież taki album się nie starzeje, a ponadto właśnie minie Plantom 200 lat, jeśli przyjąć za Ambrożym Grabowskim rok 1822 jako początek ich zakładania. Choć „roboty początkowe (…) już były rozpoczęte w roku 1817, lecz dopiero parę lat później wzięto się gorliwiej do dzieła”. A wiem to z „Zarysu dziejów” Bogusława Dobrowolskiego, jednego z wielu tekstów zamieszczonych w albumie, opisujących ulokowane na Plantach ogrody, ich pomniki, zieleń, historię rewaloryzacji. Bo Andrzej Nowakowski, wszak pracownik naukowy, zawsze dba, by ikonografii towarzyszyły kompetentne i oryginalne teksty. By wrażenia wizualne dopełniała wiedza i faktografia, jak w tym przypadku obszerne, a dotyczące nie tyko Plant, kalendarium. Zatem i wytrawni znawcy wiele się z tych tekstów dowiedzą, bo jak są mocni z historii, to może nie znają występujących na Plantach rozmaitych dendrologicznych ciekawostek typu amerykański głóg szypułkowy czy sofora chińska.
Planty to bez wątpienia fenomen w pejzażu miasta, a zarazem każdy ma „Planty osobiste”, jak zauważa we wstępie Jacek Majchrowski, prezydent Krakowa. Swoją wizję ma również Andrzej Nowakowski. „To są moje Planty”- pisze w odautorskim szkicu, sugerując, byśmy podążyli za j e g o wzrokiem, j e g o obiektywem. Mamy tu Planty czterech pór roku, Planty ukazywane z lotu ptaka, ściślej drona, jak i przyciągane teleobiektywem detale, np. oplatającą drzewo korę, mamy zatrzymane w kadrze niesamowite kolory – już jedno z pierwszych zdjęć przedstawia mieniący się wszelkimi odcieniami purpurowo-jesienny dywan liści, mamy dalej pełną paletę barw, oczywiście głównie wszelkich odmian zieleni, żółci, brązów… Rozświetlanych promieniami słońca, odcinających się od błękitu nieba… Ukazywanych z całą wyrazistością, rzadziej – rozmywanych w jakieś impresjonistyczne plamy.

Piękne zdjęcia

I niemal zawsze są Planty Nowakowskiego wyludnione; pośród kilkuset zdjęć jedynie na kilku widać pojedyncze postaci; ktoś przystanął, inny przysiadł na ławce, ktoś przysnął, jakaś para się przytula, chłopiec gra na harmonii, małżeństwo z dwójką dzieci obok bałwana. Tyle. Nawet grupki studentów, co właśnie wyszli z Collegium Novum nie zobaczymy. Jakby autor zdjęć chciał nam powiedzieć, że najlepiej obcuje się z Plantami intymnie. Samotnie. Że ludzi i tak spotkamy – wszak miejsce dawnych fos, obronnych wałów i murów to od lat szlak tłumnie uczęszczany, a album odsłania to, czego sami byśmy nie dostrzegli. Ludzkie oko nie jest tak doskonałe. Autor uchwycił też ulokowana na pomniku Jadwigi i Jagiełły kartkę z zapisanym charakterystyczną czcionką słowem „KONSTYTUCJA”. Ot, dyskretny znak naszych czasów. Te dawne przywołują w albumie archiwalne pocztówki i fotografie sprzed wieku. Przypominają i to, co nie przetrwało, jak niegdysiejsze baszty.
Andrzej Nowakowski architektury również nie unika – tak zespolonej z Plantami po obu ich stronach, z pyszniącym się nad nimi Wawelem. Słynne wzgórze koronowanych władców portretuje obecnie; miałbyż w ten sposób ukoronować wszystkie swe prace?
Ale wróćmy do omawianego albumu. Aż by się chciało spacerować z nim po Plantach. Tylko jak, skoro to edytorskie cacko waży ponad cztery kilo! To jakieś 400 stron papieru o wysokiej gramaturze. Tyle zdjęć, a i tekstów – wszystkie także po angielsku; czyli prezent dla obcokrajowca znakomity, choć dla podróżującego samolotem mocno obciążający…
Ale za to jakie wrażenia!