Stowarzyszenie Ordynacka, jako byt formalny, trwa już 12 lat. Zebrało w swoich szeregach byłych działaczy ZSP/SZSP/ZSP różnych szczebli i z wszystkich dawnych miejsc działania tych organizacji, jak również ze wszystkich jej pokoleń. Jest Stowarzyszeniem stabilnym, mimo zmian jakie dokonują się w społeczeństwie i zmian jakie dokonują się w nas samych. Te ostatnie zmiany są najgorsze. Nie dotyczą naszych poglądów, które z grubsza można określić jako liberalno-lewicowe, a które Kolega Przewodniczący określa skrótem myślowym – „proeuropejskie”. Zmiany w nas dokonują się bardziej na gruncie fizycznym – po prostu się starzejemy. Statystycznie najwięcej jest w naszych szeregach tych, którzy okres swoich studiów zaliczyli w latach 70 i 80-tych, co nie oznacza, że wśród członków Ordynackiej nie ma i 20- i 30-latków.
Niewątpliwie jako forum spotkania różnych nurtów polskiej polityki (poza nihilistycznymi i faszyzującymi), swoją tożsamość polityczną mamy dookreśloną. Ordynacka bardziej miała od samego początku problem ze swoją tożsamością formalną – jesteśmy bardziej jak związek filatelistów czy może forpoczta istotnej partii politycznej? Życie, a i zwykła pragmatyka sprowadziło nas w miejsce, w którym dziś tkwimy. Dyskusję o tożsamości i formule toczyliśmy, ale mamy ją chyba za sobą. Dlatego pytania zadane przez V-ce Przewodniczącego naszego Stowarzyszenia, wywołały „burzę w szklance wody” – i to już bez gazu. I to wcale nas nie dziwi. Traktować należy te pytania – zgodnie zresztą z intencją autora, jako swoiste podsumowanie dotychczasowej aktywności Stowarzyszenia Ordynacka. Jednak w zadawaniu tych pytań, jak i w kontekście sytuacji w jakiej znajduje się notorycznie „Ordynacka” – nie tylko Stowarzyszenie jako byt formalno-prawny, ale całe tzw. środowisko – ciągle pobrzmiewa żal. Zżymamy się na rzeczywistość polskiej polityki, w której nie tylko ludzie miałcy, ale wręcz kreatury znajdują sobie miejsce. Całe nasze środowisko, mimo zajmowania się codziennie swoim życiem zawodowym, by nie rzec pracą na chleb, ma ciągle aspiracje, które można określić jako polityczne. I dlatego tak nas bulwersowały i bulwersują fakty, o których przypomniał w pytaniach Sergiusz.
W roku 2001 kiedy powstawała Ordynacka, SLD zdobyło 47% miejsc w Sejmie. I wtedy wydawało nam się, że wreszcie rządzimy krajem bo tak bechtała nas wieszcząca „Polityka” („Ordynacka rządzi Polską” – Polityka 1995). Potem było jeszcze śmieszniej, bo wmówiono wszystkim skutecznie, że to Ordynacka była słynną „grupą”, która nie dość, że coś tam trzyma, to powinna się wstydzić, że jeszcze kradnie. W 2011 rozgoryczony „lewicowy” elektorat rozdzielił 6% miejsc na SLD, prawie 9% na Ruch Palikota, a nie wiadomo ile dał PO „lewicowych” miejsc w Sejmie. W międzyczasie były jeszcze wybory samorządowe i do Parlamentu Europejskiego i wybory prezydenckie z kandydatami, których mogliśmy uznać za w pełni „naszych” – można by rzec „krew z krwi, kość z kości”…
Ale czy z tym wszystkim tak naprawdę Ordynacka miała coś wspólnego? Na pewno nie cała – tak jak nie wszyscy byli działacze ZSP/SZSP/ZSP do Ordynackiej należą. Pojedyncze osoby uczestniczyły czynnie w kampanii – jako kandydaci – z reguły na poślednich miejscach, chociaż w swoim czasie i na czołowych – zawsze jednak bardziej jako członkowie SLD, Ruchu Palikota, a nawet PO, niż jako członkowie Ordynackiej. Ten casus dotyczył takich osób jak Józef Oleksy, Marek Siwiec, Czesiek Śleziak, Zbyszek Wieczorek, Zbyszek Zaborowski, Krystyna Łybacka, Darek Wieczorek, Włodzimierz Cimoszewicz, Miron Sycz, Ryszard Kalisz, Krzysiek Matyjaszczyk, ostatnio Andrzej Rozenek i Anna Grodzka czy w końcu Aleksander Kwaśniewski.
Znana większości członkom Ordynackiej pragmatyka polityki i socjotechnika gier salonowych, zwana często wśród nas „kulowaniem” czy „kuglarstwem”, dopuszcza wszak maksymę, że rozmawia się i poważa tylko tych w polityce, którzy mają realny wpływ na bieg spraw. Środowisko Ordynackiej wiele by mogło, gdyby tylko chciało chcieć. Czasem wydaje się, że już się do lotu zrywa, ale okazuje się, że inni latają wyżej i szybciej, są bardziej zdecydowani – bo pewnie bardziej zdeterminowani. Dlatego pluralizm, otwartość, przywiązanie do wartości demokratycznych i europejskich nie jest ani dostrzeżone przez opinię publiczną, ani docenione przez ośrodki polityczne. Te ostatnie nawet celowo umniejszają i nasze możliwości i nasz potencjał, by ich marne kompetencje na naszym tle nie ucierpiały. Klasyczny przykład dał Napieralski, Miller nieustannie daje, a ich najbliżsi współpracownicy w szczególności. Taki jest bilans współpracy z tzw. środowiskami lewicowymi, które w odpowiednim momencie, tuż przed metą umiejętnie się nas pozbywały. Te sytuacje, w których znajdowaliśmy się już wielokrotnie nie są bynajmniej przypisane tylko tzw lewicy. Ordynacka stała się politycznym stygmatem.
Z tych samych powodów naszego środowiska boi się jak ognia PO, a PiS jak diabła wcielonego. Wizerunek ich kompetencji, profesjonalizmu i patriotyzmu wyblakłby, gdyby opinia publiczna nasz poznała. Niestety nie pozna, bo jesteśmy w większości pięknoduchami, dość idealistycznie patrzącymi na problemy polityki. Szczytem idealizmu politycznego było nasze szczere zaangażowanie w potencjał LiD-u. Dziś, nawet z perspektywy minionego czasu i wydarzeń można obiektywnie rzecz ujmując stwierdzić, że jest to wciąż dobrze spozycjonowany projekt polityczny. Posiada swój aktualny, pozytywistyczny program, swoich prominentnych liderów i swój bodaj czy nie najszerszy liberalno-lewicowy elektorat. Z tego powodu przestał istnieć, a z nim państwo obywatelskie. Dlatego dziś mamy ersatz – Platformę Obywatelską, która za całe państwo „robi”.
Grzechem Ordynackiej jest inteligencja i „inteligenckość”. Dlatego przy idealizmie, paradoksalnie, potrafimy być do bólu pragmatyczni i wyrachowani. Te cechy uniemożliwiają nam bezceremonialne i bezkrytyczne wchodzenie w szranki polityki. Splot idealizmu i pragmatyzmu uniemożliwia nam by chciało się nam chcieć. Nie wiem wciąż, czy na nasze szczęście czy na nasze nieszczęście?
Całkowitą porażkę ponosimy w kreowaniu się na grona eksperckie. Ekspert musi mieć czytelne cele działania. Nie może być ekspertem dla swoich mocodawców, by ich na końcu pogonić i zająć ich miejsce. A ci, którzy nas do pewnej chwili słuchają, od momentu gdy chcemy wchodzić w ich buty, stają się naszymi zaprzysięgłymi wrogami. Z tych powodów nie poprawiamy bilansu współpracy z SLD. W dzisiejszym stanie tej partii musimy mieć wobec niej jednoznaczne stanowisko – albo uderzając w konkury do tej starej panny narażać się na czarną polewkę, albo przestać się certolić i ubrać jej nieco przykurzony welon.
Nasze idealistyczne postrzeganie polityki, ale i instynkt samozachowawczy, uniemożliwiły nam również wykorzystanie mediów publicznych w momencie, w którym mieliśmy w ich kształtowaniu realny udział. Być może w tamtych czasach za mało zdecydowanie podchodziliśmy do problemu formalno-prawnego kształtu mediów – publicznych w szczególności. Jednak w warstwie politycznego by nie rzec ideologicznego ich kształtowania byliśmy zdystansowani. Jak wykazała historia ostatnich lat inni mieli mniej żenady i politycznie (w konsekwencji – materialnie) lepiej na tym wyszli. To ostatnie rozciąga się i poza świat mediów – do świata gospodarki. Dlatego, jeśli ze zgrozą obserwujemy praktyki naszych politycznych oponentów, nie możemy żałować niegdysiejszych śniegów. To nie jest pr
oblem spokojnego snu, nie przerywanego nad ranem – bo praktyka niestety bywa inna i z tego zdajemy sobie sprawę. Chodzi bardziej o tzw. klasę i raczej dobre samopoczucie z samym sobą. Tego większość z nas nie chce się wyzbywać, za żadne publiczne apanaże.
Kolejnym „grzechem” Ordynackiej jest skrajny indywidualizm jej członków. Jej najbardziej prominentni członkowie to wyjątkowe indywidua. Tak jak oni zawsze wiemy lepiej, zawsze kreujemy opinie w swoich środowiskach. Ta cecha jednak pozwala nam toczyć rzeczowe spory – a w dyskusjach wykuwa się jednak jakiś spójny obraz rzeczywistości. Nawet jeśli trzeba bardzo długo przekonywać swoich przyjaciół do swoich racji, są racje co do których pogodzimy się zawsze. A nawet jeśli nie umiemy rozstrzygnąć sporu, zawsze znajdzie się w naszych szeregach ktoś kto nas pogodzi, albo przynajmniej ten spór utrzyma w ramach dyskusji, a nie wojny na śmierć i życie. Dzięki temu ciągle możliwe są powroty w nasze szeregi tych, którzy gdzieś się zagubią, wysforują. Czy to dobra czy zła cecha tego środowiska? Czy należy z niej czynić zarzut?
W pewnym sensie samoniszczącą cechą Ordynackiej jest perfekcyjny potencjał jej członków. Tym bardziej byśmy chcieli, żeby wszystko działało im bardziej jest to możliwe. Przecież do działania mechanizmu „Bratniej pomocy” tak niewiele trzeba i tak niewiele trzeba do sprawności i wydolności finansowej Stowarzyszenia. Z drugiej strony środowisko jest na tyle zasobne i altruistyczne, że jak trzeba, to zawsze się znajdzie tyle ile trzeba. Więc mówimy sobie – „nie trzeba”… Podobnie rzecz się ma z możliwościami publicystycznymi www.ordynacka.pl. Intelektualnie stać nasze środowisko na nie jeden portal – ba na cały kompleks medialny by starczyło. Ale skoro to możliwe, to sama możliwość jest upajająca!
I to jest sedno rozterek, które wracają pytaniami o sens trwania Ordynackiej!
Żeby nam się chciało chcieć!
Żebyśmy przestali się oglądać na innych i skoro chcemy czegoś to wymienić należy sztandary na żagle. Cały problem w tym, że ci którzy dochodzą do granicy tej zamiany – robią to nie oglądając się na nic. Ci co zastanawiając się „skoczyć nie skoczyć?”, rozglądają się po szeregach członków Ordynackiej, dopóki nie podejmą ostatecznej decyzji, dopóty sami nie chwycą za stery i żagle, muszą się zadowalać podtrzymywaniem sztandarów łopoczących na wietrze polityki.
Sam jakoś aspiracji generalskich nie mam – wystarcza mi rola chorążego!