Kilka razy zabierałem się za napisanie podsumowania wyników wyborów do Parlamentu Europejskiego. Tymczasem przyszły wybory samorządowe, a czekają nas prezydenckie i parlamentarne. Każdy kolejny tydzień od europejskich wyborów przynosił wydarzenia, które oddalają pamięć o ich wynikach. Media huczące o wielkim wygranym – Korwinie dziś już nie zajmują się nim wcale.
Po marnym widoku na konsolidację na lewej i nieskończonych utarczkach na prawej stronie sceny polityczne, aby nie poddawać się kolejnym PiaRowskim kotłowaninom wokół kompletnie bezprzedmiotowych tematów medialnych, warto poświęcić się refleksji…
Najistotniejszym efektem wyborów europejskich było pojawienie się na scenie kolejnej komety politycznej – Korwina i jego akolitów w Parlamencie Europejskim. W tym „rozbłysku” istotny jest jeden tylko aspekt – elektorat Nowej Prawicy (NP). Nie odnajdujemy go już w wyborach samorządowych, ale Korwin (zapewniam was) wychynie jak potwór z Loh Ness już w prezydenckich. Pytanie co się stanie z tym elektoratem? Na kogo zagłosuje tym razem? Tylko z powodu tego elektoratu, fakt pojawienia się NP ma jakieś znaczenie. Świetna analiza Jacka Żakowskiego w „Polityce” pt.”12 powodów, żeby głosować na Korwin-Mikkego”, wskazała powody, które wpłynęły, zdaniem Żakowskiego, na to, że Korwin i 2 innych europosłów NP znalazło się w Strasburgu. Nakresla tez możliwe kierunki fluktuacji tego elektoratu w kolejnych wyborach, mimo, że Zakowski o tym tam nie napisał.
Wypada się zgodzić, że Korwin ze swoją argumentacją niby logiczną i chwytliwą, acz kompletnie wyrwaną z kontekstu współczesnej polityki, ekonomii i struktury społecznej, nie specjalnie odbiega od głównego nurtu polskiej polityki. Jest szajbusem, takim samym, jak wielu innych polskich „polityków” i wygaduje podobne płytkie analizy dobre dla umysłowości nie nazbyt głębokich. Wobec potrzeb antysystemowego elektoratu znudzonego nieskutecznością Kaczyńskiego, kreuje dla każdego coś miłego. Korwin wydaje się atrakcyjny dla młodszych z miast. Wieś już „obstawia” nowy prawie-Leper – Izdebski, który nagle poczuł, że może stać się nowym przywódcą sfrustrowanych użytkowników traktorów bez ziemi, którzy zasiedlają polskie wsie, kurczowo trzymając się pomysłu na rolnictwo na kilku hektarach, dzięki KRUS-owi, czyli dopłatom wszystkich podatników do ich bezsensownej działaności.
… populizm, populizm i jeszcze raz populizm
Populizmem żywi się współczesna polska polityka (z resztą nie tylko polska). Obojętne czy ma ona żar Maciarewicza, „chłopski rozum” Leppera, cynizm Kaczyńskiego, Kurskiego czy Millera, zapiekłość Ziobry, bezdenną głupotę Pawłowicz lub nieprzejednanie Marka Jurka czy stateczność Gowina. Jednego tym wszystkim postaciom, włącznie z Korwinem, nie można odmówić – ich bezapelacyjnej wyrazistości, która w dobie mediokracji, ma zasadnicze znaczenie.
Młodzi, głosujący każdorazowo na antysystemowe partie (od PiS, poprzez Samoobronę, po Nową Prawicę), nie pamiętają czasów najbardziej pracowitego i intelektualnie najlepszego Sejmu Kontraktowego (1989-91), w którym prym wiodła Unia Wolności, wspierana przez tzw. postkomunistów. Nikt dziś 19-22-latkom, wchodzącym w dorosłe życie wyborcze, nie umie przekazać etosu intelektualnego wysiłku i pracy organicznej, która w tamtych latach kierowała polską polityką. Nie pamiętają, a naszemu pokoleniu, także Ordynackiej, nie chce się wskrzesić tamtego ducha, nie chce nam się przebijać w polityce. Wolimy bezpieczne trwanie w „biznesie”, akademickich murach i redakcjach mediów. Nikt z faktycznych elit społeczeństwa nie jest gotowy na nowo tego ognia rozpalać. A więc do polityki trafiają łajzy i błazny. Ci, którzy urodzili się w okolicy 1989 nie pamiętają tamtej debaty politycznej – natomiast „…korwinowatość mają za polityczną normę…” bo „…na scenie medialnej polityki brednia już nie wyróżnia i nie stygmatyzuje…”, jak pisze Żakowski.
Korwin-Mikke ma tyle samo racji w swoich żałosnych wywodach, co Kaczyński, kiedyś Lepper, a niedawno niejaki profesor (medycyny?) Hazan… Oni wszyscy spychają swoją argumentacją uwagę społeczeństwa z prawdziwych problemów, na problemy trzeciorzędne.
Mętna woda polskiej polityki jest wygodna także dla mediów, w których wykonaniu doświadczamy popisów ich „gwiazd” wykańczających lub szczujących na siebie polityków, oczywiście pro publico bono, a nie dla własnej popularności, oglądalności…
Marne są szanse na przełamanie osuwania się polityki w licytowaniu na jej spłaszczanie dopóki ci, którzy rzeczywiście do polityki się nadają, nie zauważą szansy w bezpośredniej walce o mandat, zamiast walki o pozycjonowanie się w koteriach żenujących zbiorowisk dzisiejszych partii. Zmiana musiałaby się zacząć od samych podstaw, a te zmienić mogłaby tylko totalna rewolucja – zmiecenie obecnej „klasy politycznej”, przez zmianę systemową – zmianę ordynacji wyborczej.
Paradoksalnie, i Tusk kiedyś, Kopacz obecnie i Kaczyński i Miller i Pawlak kiedyś, obecnie Piechociński, doskonale wiedzą o tęsknocie społeczeństwa za „wielką zmianą” i rewelacyjnie to wykorzystują, jednocześnie od tej zmiany uciekając. PO i PiS ordynacja proporcjonalna sprzyja, a politycznej drugiej lidze nie pozostaje nic innego, jak uciekać przed wszelką zmianą i tkwić na swoich pozycjach. Przetasowania byłyby niebezpieczne dla dzisiejszych 5-10% w Sejmie. Dlatego nawet Palikot nie optuje za zmianą ordynacji, chociaż w jego dzisiejszej sytuacji byłaby to szansa dla niego i jemu podobnych, wypychanych z polityki, do pozostania w tej polityce.
… sieroty po Balcerowiczu
Żakowski we wspomnianym artykule napisał, że nikt młodym nie wyjaśnił dlaczego nagle zmienił się nurt ekonomii? Nie, nie tylko młodym Panie Jacku. Chociaż ciągle polemika trwa, to jednak na świecie, a w Europie w szczególności, następuje odwrót od rynkowego doktrynerstwa „chłopców z Chicago” – monetarystów i piewców dominacji tzw. rynków finansowych, pod ideowym przywództwem Miltona Friedmana. Odwrót państwa od kreowania gospodarki i brak ograniczenia rynków finansowych doprowadziły do dzisiejszej katastrofy, w której najlepiej broni się efektywność ekonomiki Bangladeszu oraz tani węgiel i gaz z Rosji. W sytych społeczeństwach Zachodu, w tym i w Polsce, banki przestały być instytucjami zaufania społecznego, wspierającego kredytami obrót gospodarczy materialnymi dobrami, mającymi realną wartość. Stały się witrynami wirtualnej, kreatywnej księgowości. Na końcu podatnik za wszystkie bańki spekulacyjne „rynkom finansowym” wyrównuje straty, i to z nawiązką – uzależniając od nich państwa w coraz większym stopniu, a więc społeczeństwa i przyszłe pokolenia, w tym i nasze dzieci.
Nikt (nawet Korwin) nie nazywa tego złodziejstwa po imieniu. Nikt rzeczowo nie zajmuje się tym problemem. Więc na tym tle Korwin, mimo że nie mówi o sednie problemu, ze swoją ekonomiczna utopią, opowiadaną przekonywująco, prostym językiem, jest postrzegany niemal jak „zbawca”. Podobnie ludowi mędrkowie, tyle, że innym językiem, przemawiają z traktorów na jarmarkach. Oni jednak też nie umieją zmienić rzeczywistości, bo chcą od rządzących tylko wyrównania strat wywołanymi skutkami, a nie prawdziwych zmian i likwidacji prawdziwych przyczyn.
„…wybór strażni
ków Jedi byłby dla wielu młodych bardziej rzeczywisty…”.
Panie Jacku? Tylko dla „…wielu młodych…”? A czym różnią się ci których wybieramy od takich nierzeczywistych postaci? Przecież oni w kółko opowiadają nam jakieś kocopoły, powodując w najlepszym razie rozbawienie.
J.Żakowski zwrócił uwagę, na to, że biorący udział w Eurowyborach, tak naprawdę nie wiedzieli „…za czym w istocie głosowali…”. Jest gorzej. Już w wyborach samorządowych, nie wiadomo dlaczego oddać głos na Burmistrza. Oddajemy głos byle nie było gorzej – najczęściej na tego samego. A najczęściej nie uczestniczymy w wyborach, a głosy oddają „krewni i znajomi królika”. Mimo tego, że droga od wyborcy do kandydata na Burmistrza jest bliższa niż od wyborcy do kandydata na Prezydenta Miasta, zarówno jeden jak i drugi nie są w stanie wiarygodnie przekonać nas dlaczego na nich mamy głosować. Wyborcą kierują więc emocje i tzw. sympatie polityczne, a nie rozsądek. A jeśli rozsądek – to najbezpieczniejszą pozostaje kontynuacja. No a szczególnie, kiedy jesteśmy interesownie związani z „panującą władzą”. Ten ostatni wariant jest mimo swej „obrzydliwości”, najzdrowszy i czytelny.
W wyborach parlamentarnych głosowanie jest na szyld partyjny. Nawet jeśli głosujemy na wyraziste postacie (Kutz, Gierek, Kalisz, Kwaśniewski, Czarzasty), które pod tymi szyldami się „podpisały” – to na partyjny szyld w końcu. To efekt ordynacji jaką mamy, w której szef partii decyduje o wszystkim – bo o kolejności miejsc na listach wyborczych. Ma bat na swoich akolitów: kolejność na listach wyborczych. W efekcie wybrańcy narodu to najczęściej ludzie miałcy, tuzinkowi, bezimienni i żadni tam specjaliści. W efekcie decyzje ustawowe zapadają przypadkowo. W efekcie legislatura to bubel za bublem tonący w poprawkach poprawki, bo stanowienie prawa jest przykrym obowiązkiem przerywajacym przyjemności „sprawowania funkcji”: bankietów, akademii, uroczystych otwarć i zamknięć – całej tej żenady…
W wyborach nie liczą się programy – liczy się umiejętność sprzedania chwytliwych bon motów. Ich sprzedawcy „ciągną” szyldy partyjne. Mimo, że partie (szyldy) obiektywnie jakieś programy mają, to w odczuciu społecznym szyldy (partie) nie mają poglądów – zlewają się w jeden przekaz – „politykę”. Kociokwik jest jeszcze większy gdy lewica (SLD) wspiera pozycję kościoła i oligarchów gospodarczych, a prawica (PiS, PO) promuje osłabianie rynku kapitałowego (likwidacja OFE) lub rozdawnictwo pieniędzy, a skrajna prawica promuje społeczeństwo obywatelskie. Konsekwencją jest notoryczne głosowanie nie „za” ale „przeciwko”, a w najlepszym razie na „mniejsze zło”.
Gdybyśmy głosowali na partie poprzez głosowanie na persony, być może persony w mniejszych obwodach wyborczych miałyby szansę wyjaśnić wyborcom „o co cho?”.
Poza tym głosując na kandydatów, a nie szyldy częściej jednak głosowalibyśmy „za” a nie „przeciwko”, bo ordynacja większościowa zmusza do głosowania tylko „za”. Dzięki temu jakość „szyldów” byłaby następstwem sumy jakosci person, a persony realnie by szyldy formatowały. Bez większościowego mechanizmu w ordynacji, następuje z wyborów na wybory ciągła degradacja jakości partii. W życiu partii kształtowanych ordynacją proporcjonalną (jaką mamy) – persony są dla partii niewygodne, a dzisiejsza ordynacja pozwala się ich szybko z „polityki” pozbyć jeśli tylko „obrosną w piórka”.
… kogo to obchodzi
Zgadzam się z przytoczoną przez Żakowskiego opinią prof.Domańskiego, że skoro wmawia się od lat, że każdy ma się troszczyć o siebie (chłopcy z Chicago … i Korwin na dodatek, ciągle górą!) to nie ma powodu martwić się o nic więcej (o państwo i jakość życia społecznego). Polscy wyborcy wmawiają sobie, że skoro przeżyliśmy Jaruzelskiego, to i Kaczyńskiego z PiS też przeżyjemy, a z tym PO nie jest najgorzej – w końcu, ciepła woda jest! Niestety przedłużeniem tego myślenia w naszym kraju, jest brak zauważania związku osobistych losów z wynikami wyborów, jakością władzy i wielką polityką.
… i gdzie jest przyczyna?
Zaczyna się w szkole, gdy dochodzi do wyborów przedstawicieli uczniowskich. Kompletny brak zainteresowania – jeden ze szkolnych rytuałów o niewiadomym sensie dla uczestników – uczniów, ich rodziców, nauczycieli i dyrekcje szkół… Kontynuacją są „zebrania mieszkańców”, które dla świętego spokoju większości, stają się polem działania oszołomów i leśnych dziadków. Finałem jest brak perspektywy na zwiększenie frekwencji w wyborach. Tu bez konsekwentnej polityki władz (np. mandaty za nie uczestniczenie w wyborach) zwiększenie frekwencji jest nieosiągalne! W tej materii, dla mnie, każdy „polityk” publicznie wygadujący, że demokracja jest dobrowolnym uczestnictwem, jest świadomym szkodnikiem w wymiarze społecznym – uczestnikiem obozu godnych pogardy politycznych rentierów. W najlepszym razie – pożytecznym idiotą. Bowiem skoro uczestnictwo w państwie jest obowiązkowe – to już obowiązkowe powinno być do końca!
W Polsce, w obecnym systemie politycznym kreowanym przez obecną ordynację wyborczą, wyborcy mają poczucie, że niczego zmienić nie mogą. Równolegle mają jednak poczucie, że zmiana polityków jest punktem wyjścia do zmiany polityki. A ponieważ ciągle ci sami politycy, w szczególności liderzy, brylują od 25 lat, to coraz mniej wyborców chce uczestniczyć w tej chucpie!
…amnezja czy aż takie zmiany ?
Najcelniejsze spostrzeżenie autora „Polityki”, które podzielam nie od dziś: co obchodzi najmłodszych wyborców nadęte samozadowoleniem świętowanie pokoleń 40- 50- i 60- latków dwudziestopięciolecia wolności? O co w ogóle z tą wolnością chodzi? Co za sensacja, że jesteśmy w NATO? … że jesteśmy w Unii a czy na pewno słusznie? Że 100 kanałów telewizyjnych? Że bez granic od Lizbony do Helsinek? A cóż w tym sensacyjnego?
Pamiętam ze swojego dzieciństwa autentyczny strach, że Niemcy nas zbombardują i opowieści nauczycielki muzyki o obozie koncentracyjnym. Słuchałem tego i bałem się dopuki byłem dzieckiem, aż do uzyskania własnej świadomości. Od tego momentu nie mogłem już oglądać dzieł Petelskich, a nauczycielkę muzyki miałem za starą wariatkę…
Ale moją córkę od wspominek o zagłuszarkach Wolnej Europy, bardziej interesuje dlaczego nie może zarabiać chociaż tyle co jej rówieśnicy z Włoch, jeśli nie tyle co ci z Norwegii czy Szwecji. Może wreszcie należałoby wyjść poza ramy swojego samozadowolenia, że o ciągłych nawrotach chęci rozliczania PRL-u nie wspomnę? Kto się zajmie poważnie problemem zwiększenia przychodów na rynku wewnętrznym i skończenia z dziadowaniem firm? Kto będzie miał odwagę przełamania beznadzieji najniższej ceny w prawie zamówień publicznych, których obecna kosmetyczna zmiana w niczym nie zmieniła? Kto uruchomi dzisiejsze zasoby finansowe firm, ciągle czekających na „lepsze czasy” dla własnych inwestycji rozwojowych? Bez zwiększenia głębokości wewnętrznego rynku konsumpcyjnego i inwestycyjnego nie ma mowy o zwiększeniu PKB i potencjału polskich firm.
Wreszcie trzeba podejść do realnych problemów i odrzucić miałkość i zajmowanie się problemami zastępczymi! Naszemu środowisku w szczególności nie wolno się od wiedzy i fahowosci odwracać. Już w starożytności Platon powiedział, że polityka wyprzedza inne dziedziny. Czy nam się to podoba czy nie – tak jest, chociaż Platon tę politykę rozumiał innaczej niż dzisiejsi politycy ją rozumieją. Tymczasem, chyba nie tylko moim zdaniem, politycy w czasie kampanii wyborczej chętniej uczestniczą w celebrze i licytacji pobożnych życzeń, niż w
przedstawianiu realnego programu gospodarczego swojej partii i pokazywania społeczeństwu sposobów uzyskiwania celów.
Jest też coraz gorzej, bo wchodzą w obieg społeczny kolejne pokolenia wytresowane, a nie wykształcone. Wobec Madzi z Sosnowca, czy Marysi z Gorzowa czuje się całkowicie bezradny, bo nie umiem się z nią skomunikować, nie mamy wspólnego języka! A przecież Świat, życie, rozwój nie sprowadzały się ani kiedyś, ani nie sprowadzają się dziś, ani jutro do prostych pytań i jeszcze prostszych odpowiedzi. Nawet nie wiem kiedy, w którym momencie wyparowały z nauczania nurty oświeceniowe, historii filozofii, kiedy społeczeństwo przestało dopuszczać możliwość wątpienia w prawdy objawione? Na dodatek widzę, że nie ma pomysłu na powstrzymanie spłaszczania widzenia problemów, dochodzenia do ich sedna. Zauważam zdurnienie powszechne.
To nie świat jest coraz bardziej skomplikowany – jak niektórzy uwodzą, ale sami pozbawiamy się umiejętności jego rozumienia. Żakowski mówi, że skoro świat jest coraz bardziej skomplikowany, to coraz bardziej nad nim nie panujemy. Przytacza Baumana, nazywającego współczesny świat „płynną rzeczywistością”. Mnie się jednak wydaje, że Świat nie jest jednak bardziej skomplikowany niż ten z czasów biblijnych, albo średniowiecza. To tylko narzędzia się zmieniły. To one są coraz bardziej finezyjne, jednak istota każdego problemu jest wciąż ta sama. Człowiek zawsze poszukiwał twardego oparcia oraz punktu odniesienia i nigdy nie przestaje go poszukiwać. Gdy znajdzie jeden, jest już gotowy poszukiwać drugiego, tym bardziej im bardziej wcześniejszy go zawodzi. Dlatego elektoraty przepływają.
Kto zadowoli wyborców Nowej Prawicy i Korwina w kolejnych wyborach? A czy to ma znaczenie, kto? Znaczenie ma to, ze ci wyborcy kogoś takiego poszukują!