Andrzej Walicki był nie tylko wybitnym historykiem idei, lecz także pomysłowym (choć niekoniecznie wpływowym) ideologiem. I właśnie jako ideolog ukazuje się nam (choć bez premedytacji) w ostatnim ostatni tomie swoich pism publicystycznych, wydanym w cyklu „PRL i skok do neoliberalizmu”.
Nieoczekiwany przez wydawcę efekt lekturowy może być taki, że pośmiertne pisma Walickiego, konserwatysty, zainspirują niektórych czytelników do progresywnej transgresji — jeśli autor zostanie uznany za prekursora nacjonalizmu europejskiego.
Przyczynić się mógłby do tego esej „Czy możliwy jest nacjonalizm liberalny?”. Autorska odpowiedź twierdząca koreluje z negacją, której zadanie polega na rozprawieniu się z nacjonalizmem „integralnym” (etnicznym, bazującym na wspólnocie ziemi i krwi, ksenofobicznym,). Nacjonalizmowi liberalnemu z kolei przypada misja tworzenia wieloetnicznej, zróżnicowanej politycznie wspólnoty wolnych jednostek, zdolnych do relatywizowania własnych racji i do respektu dla innych.
Ciekawa okazuje się w tym kontekście krytyka pojęcia patriotyzmu. Ci, którzy traktują z nieufnością samo słowo „nacjonalizm”, dążą — zwłaszcza w Polsce — do zastąpienia go „patriotyzmem”. Walickiemu to nie odpowiada, ponieważ patriotyzmowi przypisuje on mentalność terytorialną. Patriota to ktoś przywiązany do geograficznie ograniczonej ojczyzny. Tymczasem twórcza wspólnota narodowa — jak chciał np. Mickiewicz — nie musi egzystować w konwencjonalnych ramach przestrzennych. Może, wręcz powinna, ulegać rozwojowej „deterytorializacji”. Zgodnie ze wskazaniami wieszcza, naród to wspólnota wolnych duchów, niezależnych od ojczyzny wyobrażonej jako „kawał ziemi opisany granicami”.
Co równie ważne jednak, dzisiejsze przywiązanie społeczeństw zachodnich do tożsamości narodowej można interpretować jako opór wobec globalizacji. Jako kontestacyjną odpowiedź na planetarną deterytorializację kapitalizmu, który także jest niezależny od ojczyzn, tyle że w sposób dewastujący kultury lokalne. Walicki ma wobec tego rację jako diagnosta opisujący pewien stan rzeczy — ale myli się, gdy sufluje podpowiedzi normatywne. Owszem, współczesne narody okopują się we wsobnych ramach na zasadzie obronnej — pytanie natomiast, czy powinny się bronić w ten sposób?
Moim zdaniem — nie. Głównie dlatego, że żaden z kluczowych problemów cywilizacyjnych (walka z globalnym ociepleniem, regulacja kapitalizmu) nie zostanie rozwiązany na poziomie tradycyjnej kultury narodowej.
Skuteczną odpowiedzią na złą deterytorializację może być awangardowa terytorializacja. Okiełznanie wolnego rynku w sieci konstytuowanej przez mocarstwo politycznie nowe, ale zakorzenione na dotychczasowym terytorium geograficznym.
Mocarstwem takim może być tylko Unia Transatlantycka, ustanowiona przez Unię Europejską i USA. Warunkiem wstępnym byłoby jednak przekształcenie UE w państwo unitarne, ono z kolei powstałoby, gdyby powstał naród europejski. Liberalny naród w rozumieniu, jakie proponował właśnie Walicki — naród transgresyjny: wychodzący z opłotków wiecznie odradzającej się tęsknoty za „wspólnotowością tradycjonalistyczno-parafiańską, ściśle lokalną, bądź jakąś monotożsamościową wspólnotą typu plemiennego”.
Jeśli jest tak, jak twierdził Ernest Gellner — że to nie naród wytwarza nacjonalizm, ale odwrotnie: powstanie narodu to dzieło nacjonalizmu — niektórzy z nas powinni sprzymierzyć się z postępowym nacjonalizmem. Ja niekoniecznie, bo moje lewactwo mi nie pozwoli, ale liberałowie — jak najbardziej. Nawet chadecy od Tuska powinni myśleć w tych kategoriach. Pytanie tylko, czy będą zdolni do czytania Walickiego?