Smutna jest konstatacja, że w kraju w którym 1/3 populacji uważa, ze ma poglądy lewicowe, lewicowy kandydat na najwyższy urząd w państwie nie ma szansy na zdobycie kilkunastu procent głosów.
Partie lewicowe odbierając sobie głosy wzajemnie jednak nie przyciągają lewicowych wyborców. Ba! Nie są w stanie skłonić do uczestnictwa w wyborach tych, którzy w dniu wyborów pozostają w domu. Źle świadczy to o tych wyborcach czy o tych partiach i ich przywództwie?
Dzisiaj żadne z ugrupowań nazywających się lewicowymi lub które przez analityków i publicystów lewicowymi są nazywane, nie mają do zaproponowania społeczeństwu niczego atrakcyjnego. Trzymając się „pragmatycznej linii” – niestety głównego nurtu polskiej polityki, zlewają się z ofertą pozostałych partii tworząc kociokwik polskiej polityki, a raczej żenady politycznego PiaRu. Wobec miałkości ofert całego rynku politycznego, tym gorzej świadczy ten pragmatyzm o przywództwie na lewicy. Ordynacka – środowisko postrzegane (czy chce czy nie chce) jako lewicowa opcja polityczna, niestety nie odbiega od reszty aspirujących do kreowania polskiej polityki. Dominuje wśród nas ów „pragmatyzm”, który w istocie jest konformizmem. Mimo tego, że zdajemy sobie sprawę z beznadziejności położenia naszego środowiska, dalej środowisko nasze kieruje się tą żałosną totalną mimikrą w bagienku polskiego życia politycznego. Płyniemy z prądem, chociaż prąd prowadzi i nas i kraj do wodospadu, którego przejście nie każdy przeżyje. Trwa gnuśność intelektualna i bezczynność.
Czy Ordynacką stać na intelektualny wysiłek?
Nie ma na lewicy żadnej dyskusji nad prawdziwymi problemami i tymi szeroko uświadomionymi, jak i tymi, które wymagają w formułowaniu intelektualnego wysiłku i odwagi. Jest za to na lewicy, a w SLD w szczególności, tylko personalna przepychanka nic nie zmieniająca w jakości oferty politycznej – tak w treści jak i nawet w formie. Przy czym ugrupowania lewicowe nie są wyjątkiem. W życiu partyjnym wszystko jest podporządkowane lokowaniem się na „biorących” miejscach list wyborczych co 4 lata. Z tego punktu widzenia programy partii są nieznośnym dodatkiem dla „buldogów walczących pod dywanem”. Zmienić to może wyłącznie zmiana organizacji życia politycznego, a upieram się już od lat, że umożliwi to wyłącznie zmiana ordynacji wyborczej.
Stowarzyszenie Ordynacka od samego początku swego istnienia ma problem ze swoim zdefiniowaniem. Czy wartością dodaną istnienia Stowarzyszenia jest wehikuł wyborczy czy intelektualny zacier? Pewnie i jedno i drugie, ale jeśli udawało nam się oderwać od ławy piwnej to raczej do tego wehikułu. I tu częściej były porażki niż sukcesy.
Osoby identyfikujące się z szyldem Ordynackiej od samego początku do dziś miały i mają „na lewicy” problemy ze swoją pozycją. W partiach traktowani są jak „piąta kolumna” – potencjalni rozłamowcy i zdrajcy, którzy odnajdują się w tych szeregach by je zawłaszczyć, a w najlepszym razie zdemolować. Na koniec i tak muszą się dokleić do jakiejś struktury aby realizować swoje polityczne aspiracje. Najpierw muszą więc wyrzec się swojego naturalnego środowiska – „ordynackiego” rodowodu, a po tym zostają z reguły „mięsem armatnim” list wyborczych – nawet gdy zostają np. kandydatami na prezydentów miast. Kampanie się kończą, a ambitni członkowie Stowarzyszenia, którzy mieli odwagę w politykę się zaangażować, zostają z ręką w nocniku. Z perspektywy kilku lat tych zmagań, okazuje się, że pieniądze wydane i wysiłek włożony w nieudane kampanie dałyby większe efekt, gdyby wsparły dyskusję i skonsolidowanie lewicujących środowisk intelektualnych. Dzięki temu być może dziś lewica miałaby więcej do zaoferowania społeczeństwu?
Nie po raz pierwszy proponuję podjęcie dyskusji oraz jej dokumentowanie.
Siebie znamy jak łyse konie, znamy swoje poglądy i ich ewolucje z grubsza też. Jesteśmy wręcz znudzeni sobą. Może jednak właśnie ci z nas, którzy jeszcze mają jakieś aspiracje polityczne powinni podjąć wysiłek intensyfikacji kontaktów i wymiany poglądów. Jednocześnie gdyby dyskusja miała mieć jakiś sens nie może być o wszystkim. Nie może też mieć charakteru bieżącej paplaniny o polskiej „rzeczywistości politycznej” bo skoro wiemy wszyscy, że jest do dupy, to szkoda na te komentarze i analizy czasu – lepiej wrócić do ławy piwnej w dobrym towarzystwie.
Kto i o czym ma dyskutować?
Nie jest tylko moim spostrzeżeniem, że lewica na progu XXI wieku musi się na nowo zdefiniować. Mówią o tym i profesor Wiatr i jego syn doktor Wiatr – zajmujący od lat pozycję w ideologicznym klubie dyskusyjnym SLD. Ale z tym poglądem zgadzają się także i profesor Środa i profesor i profesor Kik i profesor Hausner i profesor Kołodko i profesor Raciborski i profesor Hartman i redaktor Michalski i redaktor Żakowski i redaktor Domański i redaktor Ordyński i redaktor Sierakowski i Nowacka i Szczuka i Grodzka i wielu, wielu innych, którzy do lewicowej proweniencji się przyznają i są z nią kojarzeni. Nie ma dziś kogokolwiek kto uczestniczy w rachitycznym dyskursie nad ideą współczesnej lewicowości, kto nie dostrzegłby, że idee Marks’a, a nawet Giddens’a nie analizują wystarczająco i kompletnie rzeczywistość XXI wieku, zmieniającą się na naszych oczach.
Co najmniej od czasów Sokratesa wiadomo, ze dyskusja problemów, prawidłowe ich postawienie to metoda diagnozowania rzeczywistości. Wysublimowanie procesów z rzeczywistości jest narzędziem kreowania postępu. Inną rzeczą jest proponowanie rozwiązań rozpoznanych problemów rzeczywistości – tu sprawa jest trudna i niebezpieczna, czego nie tylko Sokratesa los dowiódł, wchodzimy bowiem na grunt programu politycznego i politycznych haseł, które zawsze mogą uwieźć tłumy. A to już groźne jest dla lewicowych gęgaczy…
Nie uzurpuję sobie prawa do rozstrzygania jaka jest dziś lista problemów naprawdę istotna dla polskiej współczesności i jakie wyzwania czekają nas w przyszłości, chociaż kilka mógłbym wskazać. Dzisiaj bardziej potrzebne jest tej dyskusji zorganizowanie i zainicjowanie jej w odpowiednim gronie. Wzywam Włodka Czarzastego – niekwestionowanego przywódcę środowiska Ordynackiej do zajęcia pozycji konstruktora tej dyskusji. I nie dam się zbyć wspomnieniem dętej „akademii”, którą był Kongres Polskiej Lewicy. Stałe forum dyskusji jakiego podstawą mogłaby być Ordynacka, mogłoby przysłużyć się lewicy w Polsce, mimo że ta obecna, żałosna „polska lewica” tego nie chce i nie potrzebuje. Przywołam tu też pamięć Józefa Oleksego, który zawsze do merytorycznej dyskusji wzywał, o wysiłek intelektualny apelował i zawsze do tego był gotów. Wzywam także wszystkich wcześniej wymienionych (poza Sokratesem i Oleksym) publicystów i akademików, którzy rozpoznają ducha czasu, by te debatę rozpocząć. Uporządkować problemy i odważnie wskazać rozwiązania. Jak powiedział Gorbaczow – jak nie my to kto? Jak nie teraz to kiedy?
Wojciech Kurdziel