W przeddzień rocznicy śmierci JP2 ukazał się w Krytyce Politycznej artykuł Agaty Diduszko-Zyglewskiej, który można czytać, między innymi, jako wykładnię elementu taktyki kampanii wyborczej.
Zdaniem autorki prawica montuje kampanię „w obronie papieża”, ponieważ nie chce „debaty o kryzysie mieszkaniowym, zapaści oświaty, kolejkach do lekarzy i inflacji. Na tych wszystkich polach, czyli realnych polach, na których powinno rozgrywać się działanie polityczne, spektakularnie poległa”. Niestety, to tak nie działa — ani w aspekcie opisowym, ani normatywnym.
Po pierwsze – opis
Prawica wcale nie boi się „debaty o kryzysie mieszkaniowym, zapaści oświaty, kolejkach do lekarzy i inflacji”. Zapaść oświaty nikogo nie obchodzi, do kolejek w przychodniach ludzie są przyzwyczajeni, a 16-procentowa inflacja na pewno nie doprowadzi do znaczącego spadku PiS w sondażach.
Kryzys mieszkaniowy – jak wszystkie zresztą kryzysy strukturalne o przebiegu przewlekłym, słabo mobilizuje „populus” przeciw władzy (o ile nie dochodzi do spektakularnych zaostrzeń, a nawet wtedy demos może wzruszać ramionami, jak miało to miejsce np. podczas pandemii).
Asumpt do włączenia papieskiego truchła do kampanii wyborczej dał publicystyczny materiał w TVN. Efekt był do przewidzenia. Pisowcy są zaprogramowani na „obronę świętości”, a więc obrona świętego papieża to raczej odruch warunkowy wyborców, ale jednocześnie kalkulacja Pisowskich elit. PiS liczy na to, że zmobilizuje kmieciów (aparatczycy zakładają, że wieś, podobnie jak oni, dziedziczy odruch Pawłowa „Bronić papieża!”), a z drugiej strony zastraszy i skłóci opozycję, zmuszając ją do zajęcia stanowiska w tej sprawie.
W przypadku wsi reżim raczej się przeliczy, bo żaden „atak” nie istnieje, a kmiecie prawdopodobnie mają do truchła stosunek chłodniejszy, niż myślą Pisowscy spin doktorzy.
Z kolei w przypadku opozycji reżim kalkuluje trafnie. PO to Podkulone Ogony, a PSL jest bardziej papieskie od Watykanu. W tej sprawie lewica też kuca — więc PiS może zacierać ręce, choćby z czysto despotycznej satysfakcji.
Po drugie – kwestie normatywne
Diduszko-Zyglewska sugeruje, że walka o głosy w kampanii wyborczej powinna zostać przeniesiona na pole socjalne i ekonomiczne. Moim zdaniem to gruby błąd. W Polsce kluczowym problemem jest dzisiaj wyznaniowe państwo policyjne. Ono nie zapewni ludziom np. lepszego dostępu do opieki medycznej, a gdyby nawet zapewniło, to „opieka” byłaby sklejona na amen z brunatną biopolityką.
Tymczasem lewica zdaje się zakładać, że państwo opiekuńcze to wartość sama w sobie — w dodatku nadrzędna. Tak nie jest, bo wiemy, że np. Trzecia Rzesza była całkiem niezłym państwem opiekuńczym (do czasu nawet Żydzi mieli tam prawo do państwowej pomocy socjalnej). Wnioski? „Socjal” ma wartość tylko w relacji z innymi kryteriami, np. prawami człowieka, swobodami obyczajowymi i obywatelskimi, wolnością polityczną. Z perspektywy rozumnej lewicy lepsza byłaby jednak demokracja, w której jest np. problem mieszkaniowy i presja inflacyjna — od tyranii, w której każdy ma wygodne mieszkanie i pensję zaspokajającą podstawowe potrzeby.
Czy jest oś przekazu wyborczego Lewicy?
Moim zdaniem, lewica nie jest rozumna, gdy przekonuje siebie i innych, że można zajść daleko tylko na jednej nodze – „socjalnej”. A że problemy nogi wolnościowej są problemami zastępczymi — więc lepiej schowajmy ją do szafy na czas kampanii wyborczej.
Dawno nie słyszałem większej bzdury, a jednak socjaldemokracja uparcie w nią inwestuje. Rozczarowujące i demobilizujące.