Finansowanie innowacyjności w polskiej gospodarce pozostawia nie tylko wiele do życzenia, ale wymaga gruntownych zmian. Są kraje, gdzie jest to dobrze poukładane jak chociażby w Szwecji, czy w Niemczech, bez potrzeby porównywania i odnoszenia się do krajów na odległych kontynentach, takich jak Korea Południowa, USA, czy Kanada.
Ostatni raport, pod nazwą Europejski Ranking Innowacyjności 2022, opublikowany przez Komisję Europejską, umiejscowił Polskę na 24 miejscu spośród 27 państw Unii Europejskiej. W tegorocznym rankingu gorzej od Polski wypadły jedynie Łotwa, Bułgaria i Rumunia, która z wynikiem poniżej 32,6 proc. unijnej średniej okazała się być najmniej innowacyjną gospodarką w Unii Europejskiej. Wynik innowacyjności polskiej gospodarki to 60% średniej unijnej.
Autorzy raportu zauważają, że w UE nadal utrzymuje się przepaść innowacyjna na linii Wschód-Zachód. Liderzy innowacji i najsilniejsi innowatorzy występują głównie w Europie Północnej i Zachodniej, a większość umiarkowanych i początkujących innowatorów znajduje się w Europie Południowej i Wschodniej. Komisja Europejska już zapowiada, że zamierza skoncentrować swoje działania na likwidowaniu tej luki, co ma również pomóc UE w uzyskaniu pozycji lidera innowacyjności na płaszczyźnie globalnej. Dzisiaj, co prawda UE nadal pozostaje w tyle za swoimi światowymi konkurentami, jak Australia, Kanada, Korea Południowa, jednak różnica ta się zmniejsza, a od ubiegłego roku UE udało się pod względem innowacyjności wyprzedzić Japonię.
Polski „model” innowacyjności
W Polsce finansowanie innowacyjności, to system patologiczny, „przepalający” pieniądze unijne na innowację. System kreuje powstawanie „państwowych” instytucji, które urzędowo mają zajmować się innowacją. Start up’y są paliwem dla nich. W ostatnim czasie nie brakuje także afer związanych z przyznawaniem grantów w konkursach na innowacje, co spowodowało, że Europejski Urząd ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych (OLAF) rozpoczął kontrolę w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju w związku z konkursem „Szybka Ścieżka”. Niestety, nawet po tej kontroli urzędu, i wykazaniu nieprawidłowości w prowadzeniu konkursów, nie należy spodziewać się, że system finansowania innowacji ulegnie poprawie i zyska na efektywności. Niemniej powinien być on udoskonalony, jeśli Polska ma poprawić swoją innowacyjność.
Pierwszy milion i bardzo trudne życie start-up’ów
Polski model wsparcia innowacji wygląda tak, że start-up’y otrzymują pieniądze od polskich Venture Capital. Są to z reguły regionalne centra innowacji, które stają się udziałowcem start-up’u. Dzieje się to w ramach programów rozwoju innowacji, które finansowane były w ostatnim, zamkniętym już okresie finansowania (nowego wciąż brak) ze środków unijnych. Kwoty które przeznaczane były w Polsce na innowacje w takiej postaci, w statystykach brzmią budująco. Dla wielu to zaskakujące, bo skala jest niemała. Tylko z jednego programu finansującego w latach 2016-2022, fundusze od 0,7 do 1 miliona złotych otrzymało ok. tysiąc spółek. Ale czy to są miliardy na wsparcie innowacji?
Mechanizm uzyskiwania środków na innowacyjne rozwiązania jest bardzo prosty. Dla każdego ze Start Up’ów do dyspozycji stała unijna pomoc „de minimis” – równowartość 200 tyś EUR, które każdy podmiot w UE będący mikro lub małym przedsiębiorstwem może uzyskać w postaci dotacji, w ciągu 3 lat. Założyciele start up’u składają projekt w ramach wezwania – uruchomienia programu finansującego. Projekt będący zaledwie pomysłem od tej chwili to „know-how”. Od instytucji prowadzących dystrybucję środków programu na rozwój innowacji – regionalne centra innowacji lub wprost od Narodowego Centrum Badań i Rozwoju – otrzymują ofertę inwestycyjną z siedmiocyfrową (de minimis) wyceną udziałów w spółce. Tak powstaje spółka celowa, której zadaniem jest wydanie środków zgodnie z zatwierdzonym biznesplanem na wdrożenie. Dotacja do 200 tyś EUR stanowi 49% wkład dystrybutora środków na innowacje(regionalne centrum innowacji). Pomysłodawcy mają w spółce start up’owej 51%, którym jest wartość „know-how” – pomysł innowacyjny. W momencie podpisania umowy, dzięki wartości ich udziałów, pomysłodawcy stają się papierowymi milionerami, bo na konto spółki wpływają pieniądze od tych innowacyjnych centrów, obejmujących 49% udziałów w start up’ie, z reguły w wysokości zbliżonej do kwoty pomocy „de minimis”. Działanie to wiąże dwa interesy: oczywisty interes pomysłodawców – beneficjentów pomocy, ale i dystrybutorów środków unijnych, bo oni rozliczani są z ulokowania środków w udziałach start up’ów.
Powyższy mechanizm jest dla innowacyjnych „cieniasów”. Narodowe Centrum Badań i Rozwoju finansuje, również ze środków unijnych grubymi milionami beneficjentów innej kategorii. Działające przedsiębiorstwa w ramach „Szybkiej Ścieżki” lub innych programów wydawania unijnych Euro na innowację, otrzymywały wsparcie na projekty, po tzw ocenie merytorycznej prowadzonej przez komsje w NCBR. Jak to w Polsce, komentarz do ogłaszanych wyników konkursów był zawsze taki, ze dostają „swoi”. W ostatnim okresie informacje o patologii tego systemu wyszły już poza granice naszego mało innowacyjnego kraju. Ale wróćmy do podstawy piramidy innowacji – pomocy de mnimis na jej rozwój.
Początkowo wszystko wygląda różowo
Buduje się wizje jednorożców w postaci projektów i prototypowych rozwiązań, najczęściej w pięknej, nowej hali i biurach wynajętych start up’owi przez te regionalne centra innowacji. Jednak najczęściej plany są niedoszacowane i pieniądze rozchodzą się szybko. Jeśli nie uda się za nie zbudować produktu i sensownych z niego przychodów lub otrzymać kolejnej rundy finansowania od inwestora lub kolejnego programu na innowację, pojawia się nie lada ambaras. A powody są dwa. Po pierwsze to, że w momencie inwestycji udziały były warte miliony kompletnie nie oznacza, że da się je sprzedać za tę wartość. Fundusze w Polsce rzadko kiedy mogą odkupować udziały, a branżowi, „rynkowi” inwestorzy wyceniają je zupełnie inaczej (nierzadko znacznie taniej). W praktyce, gdy spółka nie osiągnęła sukcesu na rynku, w wielu przypadkach udziały są bezwartościowe. To pusty niezbywalny „papier wartościowy”. Po drugie sam fakt, że skończyły się pieniądze zupełnie nie oznacza, że zniknęły zobowiązania wobec instytucji finansującej. Niezwykle wiele osób o tym zapomina. Rada Nadzorcza z udziałem Regionalnej instytucji finansującej naciska, kasy w Start Up’ie już nie ma, a zakaz konkurencji z umowy na finansowanie trwa w najlepsze, więc w branży nie można pracować. Nakaz wyłączności operacyjnej mówi, że trzeba zasuwać dla firmy, choć na wynagrodzenie nie ma, a odejść z firmy też nie można, bo tzw. bad leaver grozi potężną karą finansową.
W efekcie ktoś, kto w teorii ma udziały o milionowym nominale, może mieć ogromny problem, żeby zarobić na opłaty. Taki to efekt uboczny polskiego systemu wsparcia innowacji. Pytanie, czy winić start-upy za naiwność i brak czytania umów ze zrozumieniem, czy fundusze za trzymanie się zapisów i ochronę kapitału pozostawiam otwarte. Problem w urzędniczym myśleniu twórców polskiego wsparcia innowacji o tejże. Wydatki na innowacje to nie „realizacja budżetu”, a inwestycja. Obarczona ryzykiem proporcjonalnym do planowanych efektów start up’u. Z ryzykiem nieudanej inwestycji trzeba się liczyć. W zachodnich, dojrzałych systemach na 10 start upów „wypala” jeden – reszta to upadłe inwestycje.
Oczywiście na całym świecie bywa, że spółki start up’owe nie osiągają celów sprzedażowych. Ba! Nie osiąga ich „większa większość”. Z reguły prototyp okazuje się workiem bez dna. Pół biedy, gdy mankamenty są usuwalne, a wymaga to wyłącznie pieniędzy. W końcu należy sądzić, ze wstępna ocena wniosków nie polega wyłącznie na zachowaniu szerokości marginesów i przybitych piecztek w odpowiednim miejscu, choć i na ten temat krążą kuriozalne legendy. Jeśli wnioski (pomysły z biznesplanem, zawierającym opis rynkowej niszy i ryzyk) dopuszczają do realizacji praktycy branżowi, powołani do komisji kwalifikującej, to z reguły trzymają one jakiś poziom merytoryczny. Ale nikt nie jest prorokiem rozwoju technologii. Częściej bywa jednak, że instytucje finansujące deminimisowe start-up’y też chcą mieć sukces „wydanych pieniędzy”, więc te lokalne komisje oceniające, przez nie formowane, funkcjonują pod specyficzną presją.
Problem drugiego kroku wdrożenia
Prawdziwy problem rachitycznego rynku innowacji w Polsce (i wszystkich krajach Europy Wschodniej w Unii) to brak wsparcia na drugim etapie. Start Up, który z sukcesem przeszedł etap wdrożenia prototypu, musi przeskoczyć jakoś na poziom uruchomienia produkcji i sprzedaży, a przede wszystkim uwiarygodnienia innowacyjnego rozwiązania technologicznego. Start Up’y w Polsce kojarzą się niestety głównie z technologiami informatycznymi, które nie wymagają nakładów rzeczowych, stanowisk badawczych, hamowni, destylatorni czy retort i reaktorów. Nie mają więc pewnych kosztów ubocznych, które trzeba ponieść by uruchomić i przetestować prototyp lub przeprowadzić innowacyjny proces technologiczny. W branżach obejmujących technologie materiałowe, w branży elektromaszynowej, wdrożenia są znacznie droższe, wymagają zaplecza nie tylko kadrowego, ale i rzeczowo-sprzętowego. Na końcu produkt wymaga specjalistycznych dopuszczeń laboratoryjnych, także w zakresie bezpieczeństwa, angażujących instytucje dopuszczające użytkowanie, co pociąga i koszty i konieczność dalszego utrzymywania Spółki (dopuszcza się produkt określonej firmy).
W krajach Europy Zachodniej, z racji nieprzerwanej działalności rynku w ostatnich 100-150 latach dynamicznego rozwoju przemysłu, istnieją instytucje rynkowe, „żyjące” wręcz z wdrożeń. Posiadają wyspecjalizowane procedury, kadry, a przede wszystkim kapitał. Dzięki tym zasobom wciąż penetrują rynek w poszukiwaniu startujących pomysłodawców. Państwa wspierają pierwszy krok, ale istnieją instytucje mogące urynkowić wyinkubowane pomysły technologiczne.
Szwecja przoduje w innowacjach
W ciągu ostatnich lat Szwecja stworzyła przyjazny innowacjom i młodym firmom system. Wskaźniki cyfryzacji należą tu do najwyższych na świecie, a szwedzkie start-upy mogą pochwalić się sukcesami i wysokim poziomem umiędzynarodowienia.
Szwecja ma się czym pochwalić. Osiągnęła najwyższą wartość inwestycji per capita w sektor fintech na świecie, a w wartościach bezwzględnych jest druga w Europie po Wielkiej Brytanii. Obecnie według raportu Komisji Europejskiej w Europejskim Rankingu Innowacyjności 2022, innowacyjność Szwecji oceniana jest na 135% unijnej średniej. Historycznie rzecz ujmując, Szwecja zajmuje drugie, za Doliną Krzemową, miejsce pod względem wykreowanej dotychczas wartości firm technologicznych per capita. Szwedzkie start-upy cieszą się wzięciem światowych potentatów i są przejmowane lub ulegają upublicznieniu w najkrótszym czasie na świecie.
Dobry, solidny i bliski niemiecki wzorzec innowacji
Niemcy nie są mądrzejsi od Polaków. Mają tylko lepszą organizację, no i są bogatsi. Dotyczy to także innowacji. Rozwiązują jądro problemu innowacji – umożliwiają drugi krok wdrożeń przemysłowych. Taki np. Instytut Fraunhofera dysponuje kapitałem o skali mniejszego kraju europejskiego, który regularnie pomnaża od 1949 roku. Dzięki niemu, a także mniejszych, podobnych niemieckich instytucjach, niemiecka gospodarka jest jedną z najbardziej innowacyjnych w Europie. Kilkadziesiąt podmiotów-firm zawiązanych obecnie w ramach fundacji imienia niemieckiego fizyka, który osiągnął sukces komercyjny w optyce przemysłowej, zatrudnia ponad 20 tysięcy pracowników naukowych. Firmy z Towarzystwa Fraunhofera podzielone sektorowo-technologicznie, będące w istocie funduszami inwestycyjnymi, specjalizują się w technikach informatycznych i telekomunikacyjnych, mikroelektronice, technologiach materiałowych i produkcyjnych, energetyce, transporcie (i napędów), inżynierii środowiska. Towarzystwo uzyskuje 70% budżetu w wyniku umów, kontraktów i projektów badawczo-rozwojowych, a 30% z badań finansowanych ze środków publicznych także unijnych. Oznacza to, że 70% środków uzyskują z gospodarki – sprzedając „wyinkubowane” innowacje. Istota działania polega na zakładaniu przedsięwzięcia wspólnego (spółki) ze Start Up’em, który zakończył działania projektowo-laboratoryjno-prototypowe, a po doprowadzenia nowej spółki do wdrożenia przemysłowego – sprzedaż udziałów w nim nowemu nabywcy – inwestorowi branżowemu lub inwestorom finansowym. Tak innowacja trafia na rynek, do obiegu gospodarczego. I to jest prawdziwy sukces!
W Polsce utworzono PARP, nakazano uczelniom tworzenie własnych ośrodków rozwoju, działają dziesiątki po PRLowskich instytutów, Polska Akademia Nauk i w końcu te nowe, regionalne instytucje mające w nazwach innowację, rozwój oraz zdrowie i szczęście, chyba jednak głównie tam zatrudnionych. Wszystkie te instytucje mają charakter budżetowy, zasilane są z kasy publicznej, czerpią ze środków unijnych nawet na zadania własne. Powoduje to całkowitą eliminację kapitałowego budowania innowacji. W istocie instytucje te innowacyjne start up’y traktują jak pokarm, a nie cel kreacji. I niestety nowo powstałe instytucje są kalką postkomunistycznego systemu budżetowego, działającego równolegle lub w poprzek gospodarki.
Innowacja jako czynnik budujący kapitał
Czynnik innowacji w gospodarce ma zasadnicze znaczenie w budowaniu kapitału, a więc dźwigni rozwoju. W wycenach przedsiębiorstw zawsze bierze się pod uwagę ich stan technologiczny. Jeśli przedsiębiorstwo oparte jest na zdekapitalizowanych obiektach, wytwarza produkty w starych technologiach ma niską wartość, która dramatycznie spada w wyniku pojawienia się nowej technologii, a w konsekwencji nowszego produktu. Jeśli przedsiębiorstwo ma formę spółki prawa handlowego wartość rynkowa jego udziałów lub akcji jest niska gdy nie dysponuje innowacją. Innowacyjne technologie wdrażane w przedsiębiorstwie mają już postać rynkowego hitu, bo wykorzystują rentę innowacyjną.
Ale czy przedsiębiorstwo, które z natury rzeczy jest konserwatywne, bo nastawione na zysk tu i teraz, może być twórcą innowacji? Praktyka gospodarcza dowodzi, ze nie. Przedsiębiorstwo wszak jest nastawione na maksymalizację zysku na istniejącym potencjale. Praca nad innowacją, nad pomysłami usprawniającymi produkcję, polepszająca walory rynkowe produktu jest pożądana, ale kosztowna. Stąd koncepcja start up’u – spółki celowej, której wartość buduje sukces wdrożenia. W niej materializuje się pomysł, projekt, dokumentacja techniczna, w końcu prototyp. Jeśli jest sukces, to ma on wyłącznie rozmiar skali wykonanych działań i wydanych pieniędzy w start up’ie.
Start Up musi się albo sprzedać, albo przeistoczyć w samodzielne przedsiębiorstwo jeśli jego sukces jest gotowym, rynkowym produktem. Najczęściej jednak na etapie swojego sukcesu start up trafia w niebezpieczną strefę, wpływa na wzburzone morze, którego daleki brzeg to sukces produkcyjno-rynkowy, od którego oddziela go mgławica braku sił i środków na dowiosłowanie do niego. Koło ratunkowe rzucić może jedynie specjalistyczna jednostka. Instytucja umiejąca z jednej strony profesjonalnie ocenić potencjał start up’u, z drugiej mogąca sfinansować program jego urynkowienia. Za to działanie instytucja taka pobiera wynagrodzenie – swój udział w sukcesie finansowym start up’u. Bo kresem tych działań jest wejście kapitałowe do spółki start up’owej inwestora branżowego lub uzyskanie pełnego finansowania uruchomienia przez start up produkcji. Płaci albo kapitalistyczne przedsiębiorstwo produkcyjne, albo rynek bezpośrednio.
A więc pośrednik, który ulokował nową technologię, nowoczesny produkt w przedsiębiorstwie produkcyjnym lub na rynku ma największy udział w „stworzeniu” wartości z „niczego” – z pomysłu, projektu, badań laboratoryjnych, które są tylko kosztem. Ten moment transferu tworzy wartość innowacji, bo nikt nie wie ile fenomenalnych pomysłów zawartych w start up’ach, ugrzęzło w szamotaninie pomysłodawców w niemocy finansowej. Na końcu znamy wszak tylko zwycięzców.
W artykule skorzystano z danych, informacji i opinii opublikowanych przez instytucje zajmujące się analizą innowacyjności gospodarki polskiej i gospodarek europejskich dostępnych w internecie.