Nie jest łatwo wywlec mnie zimą z domu. Ale spotkanie na scenie moich znakomitych Koleżków – Leszka Wójtowicza i Wacława Krupińskiego to była okazja, której nie mogłem się oprzeć. Z oboma panami łączą mnie piękne wspomnienia ze studenckiej młodości.
Podmiot artystyczny
Leszka wielokrotnie zapraszaliśmy, w roli tzw. podmiotu artystycznego, na szkolenia adeptów dziennikarstwa. Jego może muzycznie monotonne (dla mnie, miłośnika hard rocka), ale opatrzone mądrymi tekstami piosenki, dawały nam wtedy ogromną porcję refleksji, której nam brakowało, a liryczno – analitycznie nastawionemu Leszkowi wręcz odwrotnie.
Dziennikarski mentor
Wacław Krupiński to także nieco starszy kolega z czasów studenckich. Wędrowaliśmy Jego dziennikarskimi śladami; w Magazynie Studenckim, Studencie (tym powojennym), ja też w Dzienniku Polskim, w którym bez końca praktykowałem, a potem pisywałem takie sobie recenzyjki płyt czy wydarzeń związanych z rockiem. Wiatr historii zawiał mnie nawet na Jego zasłużone miejsce rzecznika prasowego krakowskich Studenckich Festiwali Piosenki. Jest jednym z moich nauczycieli zawodu; życzliwie bezlitosny dla knotów popełnianych przez dziennikarską młodzież, pokazujący, że oprócz talentu pisarskiego trzeba mieć o materii o której się pisze czy mówi ogromną wiedzę. O kulturze tzw. wysokiej Wacek tę wiedzę ma ogromną. Znakomicie znalazł się też w roli konferansjera, a raczej moderatora wydarzeń kulturalnych, zadziwiając mnie wciąż erudycją i kultura słowa.
Mistrzowie na scenie Groteski
Kod Mistrzów to cykl spotkań wymyślony (jak się domyślam, bo nigdy nie pytałem) przez Adolfa Weltschka, dyrektora Groteski, który teatr dla dzieci przekształcił w instytucję – wielokierunkową maszynę kulturalną. Scena dla Dorosłych, Parady Smoków w których mam zaszczyt jurorować), nocne smocze widowiska na Wiśle, które stały się, mimo licznych przeciwności, jedną z wizytówek Krakowa czy festiwal Materia Prima…Nie zagubić przy tym ducha (i plastyki) Zofii i Władysława Jaremów – Wielkich Założycieli, Mrożka, Gałczyńskiego czy Polewki, nie jest łatwo, ale udaje się znakomicie.
Pełna sala i jedność na scenie
Kod Mistrzów to jedna z takich znakomitości: bilety na spotkanie z L. Wójtowiczem, bardem Piwnicy pod Baranami, rozeszły się w pół godziny! Szybciej, niż wejściówki na koncert Metalliki!
Zwykle recenzent – przygłup – pisze: kto nie był, niech żałuje. Bo recenzent miał szczęście się wepchać na koncert, a zwykły śmiertelnik bez refleksu nie. Groteska nie ma 1000 miejsc, a i to mogłoby nie wystarczyć. Bo przecież i fani Piwnicy, i miłośnicy poezji śpiewanej, i staruszkowie pamiętający studenckie festiwale i występy w Rotundzie czy Jaszczurach.
Nieczęsto uczestniczę w spotkaniach, podczas których i zaproszona gwiazda i odpytujący ją dziennikarz stanowią sceniczną jedność. Potrafią siebie nawzajem z szacunkiem i zainteresowaniem słuchać i rozumieć, co niemal fizycznie przekłada się na reakcję publiczności, która prawie nie oddychała przez dwie godziny (ach, ta piękna cisza), śmiała się kiedy trzeba ( a nie kiedy wypada), a oklaski na stojąco były szczere i długie. Podziwiam u melancholika Leszka i sceptyka Wacka iskierki znakomitego humoru; nie musieli wymyślać kabaretowych witzów żeby rozbawić widownię; wystarczyły wspomnienia…
To lubię, choć moje serce wciąż pozostaje po przeciwległej od Piwnicy pod Baranami stronie Rynku – niezmiennie w Jaszczurach. W narracji Leszka wciąż Piwnica się przewija, jest Jego życiem, tlenem do oddychania niezbędnym. I Piotr Skrzynecki; kiedy Wójtowicz przesiadał się od stolika na krzesło obok, żeby zaczarować widzów kolejnymi piosenkami, obok zostawało puste krzesło, jak symbol odchodzącej trochę naszej młodości.
fot: Mariusz Süss
Teatr Groteska – Leszek Wójtowicz, Wacław Krupiński