Dzieje to nie moje, ale… To wszak „itd” opublikowało mój list do redakcji, będący komentarzem do reportażu Rajmunda M. Cieślińskiego. Był luty 1973 r. Trzy egzemplarze kupiłem. Wkrótce, tkwiąc już w ruchu dziennikarstwa studenckiego poznawałem kolejne osoby z warszawskiej redakcji…
Okazji do spotkań nie brakowało. Jedną z nich był organizowany przez ten tygodnik coroczny obóz w Soczewce. Do dziś zachowałem numer „itd”, z sierpnia 1975 r., z obszerną relacją i eksponującym mnie zdjęciem podpisanym: „Do najbardziej dających się we znaki prelegentom należał Wacław Krupiński”. Pamiętam burzliwe spotkanie z Jerzym Łukaszewiczem, sekretarzem KC PZPR odpowiedzialnym za ówczesną tzw. propagandę sukcesu. Załgana była, ale gdzież jej równać się z tym, co wyrabia TVP(iS)! A w 1983 r. spotkaliśmy się z Danką Bierzańską na świnoujskim festiwalu FAMA. To wtedy Danusia, co wspomniana książka przywołuje, walczyła o godne i swobodne prezentowania nagości na plaży, co uwieczniłem przed laty w moich felietonowych „Kulturałkach”: „Danka B., gdyśmy 20 lat temu biuletyn FAMY redagowali, faktycznie postanowiła modę toples na świnoujskiej plaży upowszechnić. A upowszechnić miała co, nawet bardzo. Była milicja, mandat, a potem delegacja do sekretarza Komitetu Miejskiego PZPR. I o mały włos by go Danka do idei wydzielenia kawałka plaży przekonała, acz dopiero za rok, tyle że wpadła do gabinetu towarzyszka sekretarka (podsłuchiwała!) wrzeszcząc: – Tutejsza Liga Kobiet Polskich nigdy się na to nie zgodzi!”. A później, w pamiętnym roku 1989, spotkałem Dankę – ależ to był szok! – na południu Francji, gdzieśmy zarabiali przy zbiorze winogron. Dziennie tyle, ile w kraju za miesiąc.
Moje zawodowe drogi też splotły się z dawnymi dziennikarzami „itd”; przez wiele lat bowiem felietonistą „Dziennika Polskiego”, w którym przepracowałem ponad trzy dekady, był Maciej Rybiński, a Piotr Aleksandrowicz był moim naczelnym. Dzięki z kolei innemu koledze z „itd” – Leszkowi Kamińskiemu, w czasach, gdy był rzecznikiem sieci Plus, zostałem zaproszony na luksusową wycieczkę przy okazji meczów polskich siatkarzy w Salonikach. Do dziś wspominam…
Gratuluję zatem koleżankom i kolegom z „itd” tych zapisków – cóż, że nieraz ubarwionych… („Nie przypuszczałem, że pamięć ma taką wyobraźnię” – jak powiedział w naszej książce Zbyszek Wodecki) Zapisków z czasów, kiedy to wzbijali się do przyszłych awansów, karier, książek. Wielu mniej czy bardziej przelotnie poznałem, książki innych (Joanna Siedlecka, Mariusz Urbanek) mam na półkach; również tę Marty Sztokfisz o Marku Grechucie, pt. „Chwile, których nie znamy”, komplementowaną w „Kulturałkach”. Gdzieżbym wówczas przypuszczał, że po latach swymi „opowieściami o ludziach „itd”” autorka tak ożywi mą pamięć.