Žižek twierdzi, że potrzebujemy figury „nowego pana”. I jest za to krytykowany z lewej strony.
Jak wiadomo, lewica reaguje alergicznie na każde pozytywne odniesienie do pojęcia „władzy” (a „panowanie” w oczywisty sposób kojarzy się z władzą).
Z lewicowej perspektywy władza ustanawia i konserwuje przemocową hierarchię, w ramach której garstka uprzywilejowanych (np. przysłowiowy „jeden procent”) wyzyskuje zniewolone masy.
W tym kontekście prowokacja Žižka ma tę wartość, że atakuje ideologiczne i behawioralne schematy, nierzadko utrudniające lewicy twórcze myślenie oraz skuteczne działanie. Ale nie samą prowokacją „błazen” (pamiętacie koncept Kołakowskiego?) — żyje. Žižkowskie rozumienie „panowania” implikuje również ciekawą dialektykę spekulatywno-polityczną, wartościową per se.
Możecie!
W ramach tej dialektyki „pan” to nie tyle symbol dyscyplinarnej dominacji (nakazującej i zakazującej), ile instancja, która oznajmia nam: „Możecie!” Co możemy? Wyzwalać się i dokonywać niemożliwego. Przy czym oba procesy — emancypacyjny i kreacyjny — nie uruchomią się w nas same z siebie. Samodzielnie także ich nie uruchomimy. Potrzebujemy czynnika zewnętrznego, a ten powinien być do pewnego stopnia przemocowy: wymuszający zwrot w stronę wolności i kreatywności.
Moment przymusu okazuje się w tej dialektyce konieczny – przynajmniej jako impuls pierwotny, inicjujący pożądaną dynamikę (psychiczną, polityczną). Dzieje się tak, bo ludzie-obywatele wyjściowo okazują się „niewolnikami”, nieskorymi do samodzielnej emancypacji. Sami z siebie nie chcemy wolnego wyboru, ktoś musi najpierw nakazać nam wybieranie, a dopiero później (ewentualnie) rozwiniemy w sobie zdolności i chęci do samodzielnego myślenia oraz działania. Ale na każdym etapie rozwoju potrzebujemy liderów wytyczających właściwe drogi.
Ten specyficzny „cynizm” antropologiczno-polityczny Žižka posiada walory diagnostyczne, ostatecznie jednak okazuje się słabo ugruntowany, obciążony sprzecznościami — i bałamutny w aspekcie normatywnym.
Widać to wtedy, gdy „błazen” epatuje swoim leninizmem. Sęk w tym, że afirmowany jest leninizm demokratyczny, a nie autorytarny. Ten pierwszy bazował na przekonaniu, że Związek Radziecki ma być państwem, w którym robotnicy od początku rządzą się sami, bez nadzoru odgórnych instytucji. No, ale nie da się ustanowić takiego leninizmu na bazie przekonania, że człowiek to taka istota, która za każdym razem wstępuje na kolejne etapy swojego jednostkowo-kolektywnego dojrzewania jako podmiot esencjalnie niesuwerenny. I dlatego każdorazowo potrzebujący odpowiedniego popychania we właściwym kierunku. Mniemanie takie może być — i historycznie było — bazą marksizmu-leninizmu „autorytatywnego”.
Po drugie, słabe ugruntowanie. Žižek osadza swojego „pana” w topografii platońskiej. Człowiek jest więźniem „jaskini” (rządzących w niej systemowych mamideł, przekształcających go w biernego niewolnika) — a ten, kto więźnia „wyzwala”, pcha poza jaskinię, to właśnie „pan”.
Co ważne, pojawia się tu metaforyka „okołoporodowa”. „A master is a vanishing mediator who […] delivers you to the abyss of your freedom” (ang. “deliver” — oswobodzić, urodzić, asystować przy porodzie). Pięknie, tyle że ktoś taki to po prostu „akuszerka” w rozumieniu sokratejskim.
Sokrates uważał się za „akuszerkę”, ponieważ asystował swoim interlokutorom w procesie wyciągania właściwych wniosków z dyskusji nad kluczowymi problemami (poznawczymi, politycznymi). Status takiego asystenta był bardziej partnerski niż mentorski, a układ społeczny, w jakim dyskutujący partnerzy funkcjonowali — mniej wertykalny niż horyzontalny. Pojęcie „pana” w takim układzie staje się zbędne, zaś obstawanie przy nim generuje szereg nieporozumień teoretycznych i praktycznych.
Ludzie potrzebują ideowych wskazówek i drogowskazów
Trudno oczywiście odmówić Žižkowi racji, gdy twierdzi, że współczesny człowiek gubi się w chaosie świata, więc potrzeba mu w miarę sprawnego układu współrzędnych. Zapewne. Ale… to nie „pan” (mentor, lider) powinien taki układ ustanowić i być jego klucznikiem. Zamiast przyporządkowanego każdemu z nas „pana” (liczba pojedyncza to kolejny „bałamutnik”) — każdy potrzebuje przynajmniej kilku GPS-ów: skryptów pomagających nawigować w meandrach komplikujących się realiów. Skrypt nie powinien pełnić roli „autorytetu”, lecz spełniać usługowe funkcje konsultacyjne. Koniec końców zatem każdy początek początków ma być wypadkową wielu wyjściowo wolnych wyborów. Przed taką wolnością nie warto uciekać — już prędzej przed „panami”, którzy chcą nas od niej wybawiać.