Z końcem 2021 roku nakładem Zima Records ukazała się wreszcie, po 34 latach od nagrania, płyta legendarnej, gliwickiej grupy RAP. Zespół powstał w Studenckim Centrum Kultury ZSP „Gwarek” w Gliwicach. Jego przemknięcie przez polską scenę alternatywną lat osiemdziesiątych było jak kometa. Jasne, wyraziste, ale, niestety, krótkie.
RAP po Śmierci Klinicznej
Scena alternatywna w gliwickim „Gwarku” napędzana była cyklem koncertów „Fonorama Nowej Fali” i 2 corocznymi festiwalami: „Winter Reggae” i „Nowa Fala w Jazzie i Rocku”. Byłem organizatorem tych cyklicznych imprez w latach 1983-87, efekty tej działalności przenosząc także na kolejne, świnoujskie festiwale FAMA.
Startem tej działalności było zawiązanie, po nocnych rozmowach w trakcie grudniowego strajku studenckiego w 1981, zespołu Śmierć Kliniczna. W zimnym, stalinowskim budynku dzielonym przez studentów Górniczego i Elektrycznego początku zimy, w atmosferze pogłębiającej się beznadziei, toczyliśmy rozmowy z Darkiem Duszą i Wojtkiem Jaczyczką o możliwości grania nowej muzyki. Ponieważ otarłem się już o działalność w klubie studenckim, wiedziałem, że jest tam potencjał, który może wspomóc pomysł na zespół. Tak powstała Śmierć Kliniczna, która szturmem weszła przez Jarocin’83 na polska scenę alternatywną. Ten splot okoliczności spowodował, że nieformalnie pełniłem funkcję menadżera raczkującego zespołu, wykorzystując swoje, rozwijające się „studenckie” kontakty.
Rockowa scena alternatywna budowała się całkowicie w oparciu o kluby studenckie: warszawską Riviera-Remont, a później Hybrydy, wrocławski Index, gliwicki Gwarek, toruńską Odnowę. Później do tej nieformalnej sieci dołączyły inne kluby w Krakowie, Gdańsku, Szczecinie, Rzeszowie, Łodzi i Poznaniu. Ale mam tę satysfakcję, że byliśmy w Gliwicach w prawdziwej awangardzie!
Śmierć kliniczna grała aż do 1986. Darek Dusza jej lider i Mirek Dobkiewicz ich późniejszy menadżer związali się z Irkiem Dudkiem i mieli już coraz mniej czasu dla zespołu, który nie miał szans na ówczesnym komercyjnym rynku muzycznym. „Osieroceni” członkowie zespołu – basista Wojtek Jaczyczko i wokaliści – Jurek Mercik i Jacek Szafir dalej chcieli grać. Perkusista Śmierci Klinicznej – Marek Czapelski, po epizodzie z Maanam’em, porzucił granie i wyniósł się do Warszawy.
Szafirowy motor zmian
Jacek Szafir wniósł do Śmierci Klinicznej swoją regałową energię. Oprócz niemal chorobliwej energii, która go wprost rozsadzała, miał niespotykaną wiedzę na temat jamajskiej muzyki, pokaźny zbiór płyt i nagrań reggae, których próżno było by szukać na falach radia, że o ówczesnym polskim handlu detalicznym i bazarowym nie wspomnę. Miał głos całkowicie imitujący Bob’a Marley’a, tak jak Mercik dysponował skalą głosu ledzeppelinowego Plant’a. Zderzenie tych zdolności i temperamentów zostało uzupełnione trzecim wokalem Marka Rogowskiego. Tak powstał nietuzinkowy zestaw głosów i koncepcja ich wykorzystania obok ubogiego przecież instrumentarium w nowym zespole. Nie są mi zupełnie znane okoliczności pojawienia się w gwarkowej piwnicy perkusisty – Darka Mazurkiewicza, którego poznałem jako Adler’a i Irka Zawadzkiego – moim zdaniem genialnego gitarzysty do tej koncepcji zespołu. Dojeżdżali z Tychów autobusem 32?
Dwie płyty w jednej
Podwójna płyta spełnia świetnie zadanie przybliżenia fenomenu zespołu RAP. Studyjna, nagrana w warszawskim, profesjonalnym CCS Studio w sierpniu 1986 z towarzyszeniem sekcji „dęciaków” – Ziut Gralak (tp), Włodek Kiniorski (tsax) zderza się z nagraną „na żywo” w Studenckim Radiu Centrum w Gliwicach – taśmą demo na jarociński festiwal, w składzie podstawowym: Wojciech Jaczyczko – bas, Dariusz Mazurkiewicz – perkusja, Jerzy Mercik – vocal, instr.perkusyjne, Marek Rogowski – vocal, Jacek Szafir – vocal, conga, Irek Zawadzki – gitara
Pierwsza jest próbą profesjonalnego ogarnięcia dynamiki zespołu. Druga, opisana jako „bonus disc” powinna być pierwszą – choć chropawa i niedoskonała, oddaje bardziej niż „studyjna”, sceniczną żywiołowość grupy, w tym pierwszoplanową rolę Jacka Szafira. Wystarczy porównać brzmienie gitary Irka Zawadzkiego w obu wersjach utworu „RAP Generation” ! Wolę tę „gliwicką”- Keith z Rolling Stones się chowa!
Jaka szkoda, że RAP nie podziałał dłużej – płyta koncertowa byłaby jak w wypadku Marley’a – lepsza od wszystkich studyjnych.Moim zdaniem jedyna „lepsza wersja” na płycie pierwszej od drugiej, to świetny dub „Silesian Morning”, który wszedł zamiast nieco pretensjonalnego „African Morning”. Podobnie jak mój pretensjonalny tekst „Wojna”, z którego wokalnie RAP i tak zrobił perełkę, ale na „studyjną” płytę już go, na szczęście nie włożył!
Reggae Against Politicians
Nasze studenckie pokolenie, które niosło ciężar zmian lat 80-tych, zdawało sobie doskonale sprawę z ograniczeń PRLu. Rozdarte między Scyllą romantyzmu, a Charybdą pozytywizmu, miotało się od buntu NZSu do racjonalizmu SZSP. Koncepcja grania i wywrzeszczenia sprzeciwu wobec rzeczywistości trafiła na sprzyjającą punkową stylistykę lat 80-tych . Nowa fala zagarnęła i reggae i ska. Już Śmierć Kliniczna „komercyjnie” zadebiutowała regałowym numerem „Nienormalny świat” na singlu Tonpress’u, dochodząc do 7 miejsca Listy przebojów Trójki. Pamiętam jak nikt z zespołu nie był z tego zadowolony – bo to komercyjna kaszana …no i nie pierwsze miejsce!
Ale to już był właśnie ten moment, gdy w zespole wszystko zaczęło się rozłazić. Nie można tego nazwać niecierpliwością – chociaż jak wspomnę tamte warunki, tę śmierdzącą piwnicę pod Gwarkiem i „tekturowe” bębny Marka Czapelskiego, powodów frustracji mogło być dużo więcej.
Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że polityka jest jednokierunkowa, ustawiona na utrzymanie socjalistycznego obozu za wszelką cenę. Wiedzieliśmy, że ówcześni „wodzowie narodu” – przaśni politycy właśnie są od trzymania za mordę. Mają cenzurę, trzymają finansowe przepływy i dają tyle, by spacyfikować nastroje. To, że coś pozytywnego powstawało, że coś się budowało – to zasługa tysięcy i milionów w codziennej szarpaninie. My generalnie trzymaliśmy się z boku i raczej mieliśmy ubaw, niż poczucie równania lewą czy strachu. Dlatego chyba wszystko co robiliśmy, mimo, że nawet gdy nie celowało w system, było przeciwko niemu.
Stąd zaadoptowane „reggae against politicians” – hasło rastamanów z Jamajki ogarniętej krwawą wojną politycznych gangów, potem przeniesione do jamajskich dzielnic Londynu. Na płycie „RAP Generation”to „manifest”. Fenomenalny, dynamiczny, rewolucyjny.
Polityczna beznadziejność lat 80tych, jak każda zgaszona rewolucja, prowadziła niestety od entuzjastycznej wspólnoty do atomizacji i wyobcowania jednostek. Stąd ta ucieczka do śmierdzącej piwnicy pod gliwickim „Gwarkiem”. Stąd chyba i nazwa RAP?
Od wspólnej rewolucji do indywidualizmu potwierdza „RAP Generation” zderzony z „I stand a lonely man” (kapitalny szlagwort). A potem nieco tęskne „My woman is gone” i „Ghetto”.
Tęsknota? Żal?
Mnie tam ani tęskno, ani żal.. Mimo, że PRL lat 80-tych był gówniany i nie chciałbym jego powtórki, to miało się dwadzieścia parę lat. No i od początku można puścić „RAP Generation” …z drugiej!